piątek, 2 października 2015

Szczepić czy nie szczepić?

Pierwszą opowieść o odporności poznałam z ust mojego ojca, lekarza. Byłam wtedy jeszcze bardzo mała. Ojciec opowiedział mi mit o Achillesie, któremu matka chciała zapewnić nieśmiertelność. W jednej z wersji tej historii starała się wypalić śmiertelność syna ogniem, w wyniku czego ciało Achillesa stało się odporne na wszelkie urazy. Jedynym jego słabym punktem pozostała pięta, w którą ostatecznie ugodziła go strzała, zadawszy mu śmiertelną ranę. Inna wersja mitu podaje, że Achilles został zanurzony w wodach Styksu, czyli rzeki oddzielającej świat żywych od świata umarłych. Podczas tej kąpieli matka trzymała syna za piętę i to właśnie stąd wzięła się jego jedyna, fa­­talna w skutkach słabość.
Oddając na swoich obrazach historię życia Achillesa, Rubens zaczynał właśnie od Styksu. Po niebie latają nietoperze, a w oddali zmarli pokonują rzekę na łodziach. Matka trzyma małego Achillesa za pulchną nóżkę, jego głowa i ramiona znajdują się natomiast w całości pod wodą. To bez wątpienia dość nietypowa kąpiel. U dołu obrazu widzimy Cerbera, trzygłowego psa strzegącego zaświatów. Znajduje się on mniej więcej w tym samym miejscu, w którym ciało dziecka styka się z wodą. Wygląda to trochę tak, jak gdyby niemowlę zanurzało się w bestii. Obraz sugeruje zatem, że zabiegi wzmacniające odporność to w istocie niebezpieczna sprawa.
Chcąc przygotować swoje dzieci na niebezpieczeństwa, które czekają je w życiu, moja matka co wieczór przed snem czytała nam bajki braci Grimm. Brutalności, o której tak wiele się mówi, aż tak bardzo nie pamiętam. Wspominam za to magię tych opowieści: złote gruszki z pałacowych ogrodów, chłopca wielkości kciuka i dwunastu braci przemienionych w dwanaście łabędzi. Nawet jako dziecko zwróciłam jednak uwagę na fakt, że rodzice występujący w tych bajkach nagminnie padają ofiarą przeróżnych pod­stępów, co skłania ich do ryzykowania życiem własnych dzieci.
W jednej z baśni mężczyzna zgadza się oddać diabłu to, co znajduje się za jego młynem. Wydaje mu się, że w ramach wymiany przekaże jabłonkę. Ku własnej rozpaczy przekonuje się jednak, że zgodził się oddać swoją córkę. W innej historii kobieta bardzo pragnie dziecka i w końcu zachodzi w ciążę. Marzy również o roś­lince, która nazywa się roszpunka i rośnie w ogrodzie złej czarownicy. Kobieta wysyła męża, by ten ukradł warzywo. Zostaje on jednak przyłapany na gorącym uczynku i obiecuje czarownicy oddać swoje dziecko po narodzinach. Wiedźma zamyka dziewczynkę w wysokiej wieży bez drzwi. Dziewczęta uwięzione w wieżach opuszczają wszakże w dół swoje długie włosy.
Ten sam wątek pojawia się w greckim micie, który matka czytała mi później. Pewien król dowiedział się o mrocznym proroctwie i postanowił zamknąć swoją córkę w wieży, aby ta nie miała dzieci. Zeus odwiedził ją jednak pod postacią złotego deszczu. W ten sposób narodziło się dziecko, które później zabiło króla. Edyp, inne dziecko pozostawione na śmierć na górskim zboczu, został uratowany przez pasterzy. Tym samym spełniło się proroctwo, zgodnie z którym chłopiec miał zabić ojca i poślubić własną matkę. Tetyda, matka Achillesa, nie zdołała zapewnić swojemu potomkowi nieśmiertelności – ani mocą wody, ani ognia.
Choć nawet bogowie nie potrafią się z tym do końca pogodzić, dziecka nie da się uchronić przed czekającym go losem. Matka Achillesa, bogini i żona śmiertelnika, dowiedziała się od wyroczni, że jej syn umrze młodo. Podjęła więc wszelkie możliwe wysiłki, aby ta wróżba się nie spełniła. Podczas wojny trojańskiej przebierała nawet syna za dziewczynkę. Gdy jednak chłopiec uniósł miecz, w ten sposób ujawniając swoją płeć, matka poprosiła boga ognia, by ten wykuł dla niego tarczę. Widniały na niej słońce i księżyc, ziemia i ocean, miasta pogrążone w wojnie i żyjące w pokoju, a także pola zaorane i odpoczywające po zbiorach – słowem cały świat w pełni swej dualności.
Ojciec przypomniał mi właśnie, że w dzieciństwie wcale nie mówił mi o Achillesie. Snuł inną pradawną opowieść. Przywołuję z pamięci jej treść i już wiem, czemu pomyliłam te dwa wątki. Otóż bohater tego drugiego mitu otrzymuje odporność na urazy dzięki kąpieli w smoczej krwi. Do jego ciała przyczepia się jednak listek, w wyniku czego mały fragment nie zostaje zanurzony. Po licznych zwycięskich bitwach bohater ginie ostatecznie od ciosu zadanego dokładnie w to miejsce.
Ze wszystkich tych historii wynika jasno, że odporność to tylko mit, a żadnego śmiertelnika nie można uchronić przed krzywdą. Zdecydowanie łatwiej jest mi ten przekaz zrozumieć, odkąd sama zostałam matką. Narodziny mojego syna rozbudziły we mnie jednocześnie poczucie wzmożonej siły i bezsilności. Tak często zdarza mi się targować z losem, że zrobiliśmy sobie z tego wraz z mężem grę – zastanawiamy się, jaką chorobę wolelibyśmy zafundować naszemu dziecku zamiast innej. To prześmiewcza wersja możliwych decyzji nieodłącznie towarzyszących rodzicielstwu.
Gdy mój syn był jeszcze niemowlęciem, na okrągło słyszałam (w różnych wersjach): „Najważniejsze, żeby był bezpieczny”. Zastanawiałam się, czy to rzeczywiście istota sprawy. Zastanawiałam się też, czy zdołam mu to bezpieczeństwo zapewnić. Nie miałam jednak najmniejszych wątpliwości, że przed jego losem – cokolwiek mu pisane – nie zdołam go uchronić. Postanowiłam natomiast nie ryzykować jego życiem tak, jak to robili bohaterowie baśni braci Grimm. Chciałam uchronić moje dziecko przed klątwą, która spadłaby na nie w wyniku mojej niedbałości czy zachłanności. Nie zamierzałam przypadkiem obiecywać diabłu, że może wziąć to, co się znajduje za młynem – żeby się potem nie okazało, że stoi tam moje dziecko.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz