piątek, 24 listopada 2017

Stulejka, obrzezanie. wędzidełko

Jego wysokość penis ZOBACZ>>>



Na początek krótka relacja z ostrego dyżuru.

 W żadnej dobrze wyposażonej kuchni nie może zabraknąć porządnego noża.
Zwłaszcza gotujący mężczyźni chętnie zgłębiają tajniki technologiczne całego procesu i dobierają gadżety, poświęcając na to nierzadko więcej czasu niż na samo przyrządzanie potraw. Nóż Santoku, nóż szefa kuchni, nóż do filetowania – to wszystko absolutna konieczność (obok innych ważnych sprzętów, takich jak na przykład zgrzewarka próżniowa). Być może części czytelników już robi się trochę słabo, gdy zerkają na nagłówek tego podrozdziału. Stulejka i… ostry nóż. Zestaw, od którego każdemu normalnemu człowiekowi ciarki przebiegają po plecach.

 Każdemu?

 Nie pewnemu młodzieńcowi, który trafił do mnie na pogotowie z silnym krwotokiem z okolic genitaliów. Takie sytuacje nie zdarzają się zbyt często i w pierwszej chwili pomyślałem, że to naderwanie wędzidełka (powiemy o nim więcej na kolejnych stronach).

 Ale nic z tych rzeczy. Ów młody człowiek próbował samodzielnie oskalpować swojego „wacka”, czyli usunąć napletek – i naprawdę użył do tego noża Santoku. Szczęście w nieszczęściu, że po pierwszym nieśmiałym nacięciu pojawił się na tyle silny krwotok, że skłoniło to młodzieńca do porzucenia pierwotnych zamiarów. Fachowo opatrzywszy ranę ręcznikiem kuchennym, stał teraz przede mną z przyrodzeniem owiniętym połową rolki ręczników papierowych ozdobionych wesołym wytłaczanym wzorem kwiatków i listków. Gdy bez większych problemów udało mi się wyłuskać stamtąd jego interes i usunąć resztki papieru roztworem soli kuchennej, moim oczom ukazał się widok… na szczęście nie aż tak straszny. Krwawienie było już niemal całkiem zatamowane, a na penisie mężczyzny widać było „tylko” powierzchowną ranę ciętą. Młodzieńcowi opatrzono ją więc jak należy, wręczono na wszelki wypadek zapas bandaża, porządny skalpel, a także wyznaczono termin profesjonalnego obrzezania.

 Zapewne nigdy nie poznamy motywów, jakie stały za tą samurajską akcją, warto jednak wiedzieć, co należy robić w przypadku fimozy, jak w medycznym żargonie określa się niekiedy stulejkę.

 Na początek powiedzmy kilka słów o budowie napletka. Składa się on z części wewnętrznej, otaczającej żołądź, oraz z widocznej części zewnętrznej. Te listki napletkowe, jak nazywają je urologowie, mogą się względem siebie swobodnie przesuwać. U nowo narodzonego chłopczyka są one jednak jeszcze ze sobą sklejone. Mamy więc do czynienia z naturalną stulejką. W normalnym przypadku obie warstwy „rozklejają się” w ciągu pierwszych lat życia, co pozwala odciągać napletek. Jeśli tak się nie stanie, małemu pacjentowi można pomóc, aplikując maści z kortyzonem. Ale nawet jeśli smarowanie nie przyniesie żadnych efektów, nie trzeba od razu umawiać się z lekarzem na obrzezanie. Bezwzględnym wskazaniem do takiego zabiegu u chłopca jest dopiero ból przy siusianiu spowodowany stulejką, zapalenie napletka albo infekcje dróg moczowych. Można zdecydować się wówczas na przeprowadzenie procedury pozwalającej zachować część napletka, choć niektórzy urologowie odradzają to postępowanie, ponieważ stwarza ono możliwość ponownego powstania stulejki w przyszłości.

 Ale z problemem stulejki mogą zmagać się również dorośli mężczyźni.
Często nie jest ona bowiem dolegliwością wrodzoną, lecz nabytą. Słowo „fimoza” (phimosis) wywodzi się ze starożytnej greki, gdzie znaczy tyle co „kaganiec”. Na Amazonie istotnie można kupić coś w rodzaju kagańca czy też pasa cnoty na penis, z kluczykami w zestawie. Gorzej, jeśli partnerka, partner, względnie domina zgubi te klucze, co się ostatnio przytrafiło pewnemu pacjentowi, który trafił do nas na ostry dyżur. W jego przypadku udało się w miarę łatwo rozwiązać problem – wystarczyły nożyce do cięcia prętów. Sprzęt, który wcale nie jest urologom tak obcy, jak mogłoby się wydawać.

 Wróćmy jednak do stulejki. U dorosłych może do niej dojść na przykład wskutek zapalenia napletka, co szczególnie często przytrafia się na przykład cukrzykom. W takich wypadkach często dochodzi już wcześniej do względnego zwężenia ujścia napletka, które z czasem zacieśnia się coraz bardziej. Chory wpada w błędne koło – nawracające drobne stany zapalne skutkują bliznowaceniem i zwężeniem napletka, co powoduje ból nie tylko podczas stosunków płciowych. Taki stan jest istotnym wskazaniem do obrzezania. Dlatego najpóźniej wtedy, gdy w wyniku stulejki dojdzie do zapalenia napletka, należy pilnie rozważyć wizytę u urologa, zwłaszcza że obie te dolegliwości zwiększają ryzyko rozwoju raka prącia.

Wędzidełko

 Wspomniałem już o wędzidełku. Co to właściwie jest? Otóż wędzidełko to nitka skórna znajdująca się na spodniej stronie penisa i łącząca żołądź z napletkiem. Można je porównać z inną skórną nitką, umiejscowioną pod językiem i zwaną zresztą również wędzidełkiem, tyle że podjęzykowym.
Zdarza się niekiedy, że wędzidełko napletkowe jest za krótkie i wtedy zbytnio napina się podczas erekcji. Może to wywoływać ból w trakcie stosunku, a w najgorszym razie spowodować nawet naderwanie wędzidełka.
Ponieważ w jego środku biegnie maleńka tętniczka, zwykle dochodzi wówczas do dość obfitego krwawienia, które jednak łatwo można zatamować.
Zazwyczaj wystarczy po prostu przez dziesięć minut mocno uciskać urażone miejsce. Niekiedy zresztą naderwanie wędzidełka rozwiązuje istniejący problem, ponieważ w jego wyniku nadmierne napięcie samoistnie znika.
Zwykle jednak wędzidełko trzeba później przedłużyć, co wykonuje się w ramach drobnego zabiegu ambulatoryjnego.

 Zdążyłem właśnie zaliczyć pierwszy miesiąc na urologii, gdy w obecności pewnej młodej damy taki pech przytrafił się właśnie mnie. Chwyciłem więc za komórkę i zadzwoniłem do bardziej doświadczonego kolegi. Gdy przedstawiłem mu swój problem, usłyszałem: „Wyślij zaraz panienkę do apteki, niech przyniesie trochę gazy, a potem wszystko dobrze ściśnij”.
Dziś chętnie opowiadam tę historyjkę, zwłaszcza przerażonym młodym pacjentom, którzy zgłaszają się do mnie z tym samym problemem. Klasyczna anegdotka na przełamanie pierwszych lodów.

 Ale wróćmy jeszcze na chwilę do napletka. Trzeba przyznać, że o tym maleńkim kawałku skóry mówi się zaskakująco dużo, zważywszy na jego udział w całej powierzchni ciała człowieka, która wynosi przeciętnie 1,7 metra kwadratowego. (Na marginesie dodam, że całkowita powierzchnia ciała ludzkiego ma w medycynie znaczenie przede wszystkim w dwóch przypadkach: podczas określania dawki chemioterapii oraz oceny rozległości oparzeń.)

 Nie chcę tu zajmować stanowiska w kwestii obrzezania motywowanego religijnie. Powiem tylko, że zgodnie z niemieckim prawem obrzezania u chłopców do szóstego miesiąca życia mogą dokonywać również osoby bez wykształcenia medycznego, o ile mają odpowiednie kwalifikacje. Z medycznego punktu widzenia obrzezanie ma właściwie same zalety.
Obrzezani mężczyźni rzadziej cierpią na infekcje dróg moczowych, niższe jest również ryzyko, że zachorują na rzadki nowotwór prącia. Dawniej sądzono też, że obrzezanie zmniejsza prawdopodobieństwo zarażenia wirusem HIV, jednak najnowsze badania nie potwierdzają tej hipotezy2. Z drugiej strony obrzezanie, jak każdy zabieg chirurgiczny, pociąga za sobą określone ryzyko, które trzeba wcześniej omówić z pacjentem.
Przyjrzyjmy się rozmaitym technikom obrzezania, ponieważ istnieją pomiędzy nimi stosunkowo duże różnice. Penis obrzezany „po amerykańsku” wygląda zwykle zupełnie inaczej niż jego europejski odpowiednik. Jeśli ktoś z czytelników zna te sprawy z własnego doświadczenia albo widział, w czym rzecz, na stosownym filmie, wie dobrze, że u obrzezanego Amerykanina odstęp pomiędzy normalną brązowawą skórą penisa a żołędzią jest o wiele większy niż u obrzezanego Europejczyka. Jest to jednak różnica wyłącznie wizualna.

 Istnieje co prawda niewielkie ryzyko, że po obrzezaniu zmieni się nieco czucie „w dole”, jednak niezależnie od przyjętej techniki zawsze dokłada się starań, by zakończenia nerwowe znajdujące się tuż pod powierzchnią żołędzi pozostawić nienaruszone. Ostatecznie chodzi przecież o to, by pozbawić pacjenta napletka, a nie doznań. Z tego względu ciemniejsza skóra z trzonu penisa nie sięga po zabiegu bezpośrednio do żołędzi, tylko zachowuje od niej pewien niewielki odstęp.
W klinice, w której dawniej pracowałem, zabiegi obrzezania wykonywano tradycyjnie w piątek. W sobotę maleńkich pacjentów przynoszono zwykle na kontrolę i zdjęcie opatrunku, o ile ten w ogóle zdołał się utrzymać w swoim pierwotnym położeniu. Trzeba tu bowiem zaznaczyć, że penis nie jest najłatwiejszym miejscem do opatrywania, zwłaszcza jeśli chodzi o miniaturowe jeszcze siusiaki małych chłopców. Ważne jest, by opatrunek był z jednej strony dostatecznie obcisły, z drugiej zaś, by nie zacisnąć go zbyt mocno, mogłoby to bowiem prowadzić do zaburzeń ukrwienia oraz urazu cewki moczowej.

 Samą żołądź, która po obrzezaniu bywa naprawdę bardzo wrażliwa, zwykle tylko obficie smaruje się maścią, zamiast ukrywać ją pod opatrunkiem.
Pamiętam pewnego chłopaczka, którego tata przyprowadził na kontrolę po zabiegu. W spodniach od dresu chłopiec miał z przodu wyciętą okrągłą dziurę, żeby goły siusiak nie obcierał się o ubranie. Z tego właśnie względu szyje się nawet specjalne majtki dla mężczyzn ze stulejką, które można sobie wyobrazić jak zwykłe majtki z wpuszczoną z przodu plastikową miseczką, pozwalającą zachować odpowiednią ilość wolnej przestrzeni.

 Po zdjęciu opatrunku, co często jest bardziej nieprzyjemne od przeprowadzanej poprzedniego dnia w pełnym znieczuleniu operacji, pacjent najgorsze ma już za sobą. Kilka dni po zabiegu warto jednak zastosować jeszcze nasiadówki z rumianku. Ziołowy napar przyspiesza bowiem gojenie się ran i rozpuszczanie nici chirurgicznych.

 Te same zasady dotyczą oczywiście także naszych dorosłych pacjentów, choć w tym przypadku zabieg przeprowadza się raczej w znieczuleniu miejscowym. Osobiście odradzałbym też paradowanie w spodniach od dresu z wyciętą z przodu dziurą, bo takie zachowanie mogłoby nas narazić na zarzuty o sianie publicznego zgorszenia.

 Zanim ostatecznie porzucimy temat napletka i przejdziemy do innych fascynujących historii dotyczących penisa, trzeba jeszcze w kilku słowach wspomnieć o innej nieprzyjemnej dolegliwości, wiążącej się z tym maleńkim kawałkiem skóry. Znana jest ona między innymi pod dźwięczną nazwą:

 „Hiszpański kołnierz”

 Wbrew pozorom, nie jest to choroba weneryczna, której można się nabawić podczas gorącego urlopu na Costa Brava (all inclusive, a jakże), figlując z piękną Hiszpanką, która o poranku okazuje się Helgą, stałą bywalczynią solarium w Bochum. Nie chodzi tu także o skutki uboczne pewnego środka wspomagającego potencję, który wytwarzany jest ze zmielonych chrząszczy Lytta vesicatoria, a powszechnie znanych pod błędną nazwą „hiszpańska mucha”. (Notabene po polsku owada tego, jakże apetycznie, określa się mianem „pryszczel lekarski”.)

 Dolegliwość, o której mowa, zawdzięcza swą nazwę modowemu wynalazkowi popularnemu wśród XVI-wiecznych strojnisiów, który zapewne znamy z rozmaitych dawnych portretów. Chodzi o lśniącą białą kryzę, ciasno okalającą szyję – chociaż w naszym przypadku „kryza” wygląda raczej,jakby jej właściciel przeszedł właśnie wypadek samochodowy.

 Jakim cudem coś takiego tworzy się na napletku? Również i ta dolegliwość wiąże się ze zwężeniem jego ujścia, tym razem jednak niezupełnym.  
Oznacza to, że napletek co prawda daje się odprowadzić poza żołądź, potem jednak nie można naciągnąć go z powrotem, więc zostaje w pozycji odprowadzonej i uciska prącie. Często przytrafia się to starszym mężczyznom w domach opieki lub szpitalach, u których po zakończeniu zabiegów higienicznych napletek nie zostaje sprowadzony ponownie na żołądź. Ale pewnej niedzieli ratowałem też na pogotowiu swojego znajomego, który zgłosił się do mnie z takim problemem. Wspomniany „hiszpański kołnierz”, zwany też parafimozą lub załupkiem, tworzy się w sytuacji, gdy odciągnięty napletek „spuchnie” i nie można go normalnie nasunąć z powrotem.

ZOBACZ WIĘCEJ: Jego wysokość penis >>

piątek, 17 listopada 2017

Tłuszczowy elementarz

W końcu liczne odkrycia naukowców badających tłuszcz – skąd się bierze, gdzie się gromadzi, jak i kiedy ciało go zużywa – złożyły się w jedną całość, niczym fragmenty mozaiki. I oto wyłonił się obraz przedstawiający, jak to żołądek, trzustka i jelito cienkie rozkładają pokarm na składowe – aminokwasy, tłuszcze i węglowodany. Substancje te przechodzą do układu krążenia i część z nich trafia bezpośrednio do tkanek obwodowych, a część do wątroby, gdzie są dalej przetwarzane. Wątroba produkuje z nich substancje, z których organizm czerpie energię oraz surowce do wzrostu i przemiany materii. Z części wchłoniętych aminokwasów produkuje potrzebne organizmowi białka.
Pozostałe aminokwasy, jak również węglowodany i tłuszcze przerabia na trzy główne źródła energii: glukozę, glikogen i tłuszcz.
 Chcąc zrozumieć, jak ciało gospodaruje energią, najlepiej pomyśleć o pieniądzach. Tak jak każda transakcja gospodarcza wymaga pieniędzy, tak każda przemiana zachodząca w organizmie wymaga energii. Pieniądze mogą występować w rozmaitych postaciach: gotówki, bieżących rachunków bankowych i długoterminowych lokat. Czasem potrzebujemy gotówki na jakieś pilne wydatki. Innym razem chcemy tylko mieć pieniądze pod ręką, gotowe do dysponowania. A część oszczędzamy na czarną godzinę. W organizmie odpowiednikiem gotówki jest glukoza, konto bankowe to glikogen, a depozyt to właśnie tłuszcz.
 Glukoza, rodzaj cukru, jest podobna do gotówki, ponieważ błyskawicznie zaspokaja bieżące potrzeby organizmu. Jest pozyskiwana z pokarmu, ale produkuje ją też wątroba. W szpitalach kroplówki z glukozą służą do dożylnego odżywiania pacjentów, którzy nie są zdolni jeść.

 Gdy mamy nadmiar gotówki, część odkładamy na konto bankowe. W ciele odpowiednikiem takiej rezerwy jest glikogen – mięśnie i wątroba wytwarzają go z glukozy, spinając jej cząsteczki w długie łańcuchy, i gromadzą do użycia na przyszłość. Gdy poziom glukozy we krwi spada, ciało zaczyna rozkładać glikogen, odłączając od niego kolejne cząsteczki glukozy i spalając je w miarę potrzeby.
Tłuszcz to całkiem co innego. W przeciwieństwie do glikogenu nie jest to po prostu zapas glukozy, po który można sięgnąć w razie potrzeby.
Cząsteczki tłuszczu (czyli kwasy tłuszczowe) są łańcuchami połączonych ze sobą atomów węgla w liczbie od czternastu do dwudziestu. Łańcuchy te z kolei łączą się po trzy, tworząc trójglicerydy – długie, sprężyste i plastyczne, dające się ciasno upakować w komórkach tłuszczowych. Gdy organizmowi brakuje glukozy i glikogenu, sięga po tłuszcz i pozyskuje z niego potrzebną energię. Tłuszcz to lokata długoterminowa – nie tak łatwo się do niego dobrać, ale zapewnia bezpieczną rezerwę dużej ilości energii.
 Naukowa nazwa procesu wytwarzania tłuszczu przez organizm to lipogeneza, natomiast rozkład tłuszczu i uwolnienie kwasów tłuszczowych do krwioobiegu nazywamy lipolizą. Lipogeneza zachodzi najintensywniej po jedzeniu, gdy mamy nadmiar substancji odżywczych, które trzeba zmagazynować. Podczas trawienia posiłku z trzustki uwalnia się insulina, która sygnalizuje komórkom całego organizmu, że nadchodzi dostawa pożywienia, muszą więc przygotować się na jego przyjęcie i albo obrócić je w energię do natychmiastowego wykorzystania, albo przechować na później. Po jedzeniu stężenie glukozy we krwi szybko wzrasta (przypływ gotówki), potem podnosi się poziom glikogenu (zasilenie rachunku bankowego), część spożytego tłuszczu zostaje zgromadzona w tkance tłuszczowej, a następnie nadmiar węglowodanów złożonych i cukrów prostych, tłuszczu i białka wędruje do wątroby, gdzie w procesie lipogenezy zostaje także przekształcony w tłuszcz.
 Z wątroby cząsteczki tłuszczu płyną z krwią i odkładają się w komórkach organizmu, przede wszystkim, co oczywiste, w komórkach tłuszczowych.
Cząsteczki te mają zdolność odpychania wody i tak sprawnie układają się jedna obok drugiej, że 40 tysięcy kalorii zmagazynowanych w ciele ważyzaledwie 4,5 kg. Gdybyśmy mieli przechowywać tę samą ilość energii w postaci glikogenu lub glukozy wraz z domieszką wody, musielibyśmy ważyć ponad dwa razy więcej, niż ważymy. Powinniśmy dziękować naturze za tłuszcz.
 Być może zaskoczy was informacja, że mózg podczas pracy zużywa tyle samo energii co mięśnie. Tuż za nim plasuje się wątroba, a zaraz potem serce, przewód pokarmowy i nerki. Gdy kwasy tłuszczowe przedostają się do komórek, dochodzi do rozerwania wiązań węglowych. W wyniku rozkładu cząsteczek uwalnia się energia chemiczna, którą organizm może dowolnie wykorzystać. Kiedy więc zapasy glukozy i glikogenu topnieją, w celu pozyskania energii ciało sięga po tłuszcz, swoją lokatę długoterminową.
 Gdy jednak tkanka tłuszczowa nie funkcjonuje prawidłowo, mechanizmy te nie działają. Wtedy tłuszcz i węglowodany, które przedostały się z pokarmu do krwi, zamiast odkładać się w tkance tłuszczowej, krążą w układzie krwionośnym. I tworzą skupiska w miejscach, w których nie powinno ich być, takich jak serce, wątroba, przestrzenie między poszczególnymi narządami, przez co upośledzają ich prawidłową czynność.
Skutkiem tej dysfunkcji może być na przykład cukrzyca, choroba serca czy zaburzenia czynności wątroby.
  Kiedy Christina zachorowała na lipodystrofię, straciła zdolność
utrzymywania odpowiedniego stężenia tłuszczu we krwi i prawidłowego magazynowania go w organizmie wraz z innymi substancjami odżywczymi.

Doprowadziło to do odkładania się złogów tłuszczowych w jej wątrobie i w postaci guzów pod skórą. Choć osobom, które się odchudzają, brak normalnej tkanki tłuszczowej mógłby się wydawać stanem wymarzonym, jest to groźne, potencjalnie śmiertelne schorzenie.

piątek, 10 listopada 2017

Felinoterapia

Czy kot może być kimś więcej niż tylko puchatym przyjacielem?
• Czy dzięki zwierzęciu uda się pokonać własne lęki i bariery?
• Jak kot może zredukować stres i poprawić samoocenę?
• Jaki kot będzie odpowiedni do pracy terapeutycznej?
• Jakie standardy powinien spełniać terapeuta?
Na te i inne pytania odpowiedzi daje niniejsza książka>>>

Felinoterapia to jedna z wielu metod zooterapii, która polega na kontakcie osoby chorej z kotem. Nazwa pochodzi od łacińskiego słowa felis, oznaczającego kota, i greckiego therapeia, czyli leczenie. Samo pojęcie felinoterapii jest dość młode. Ta metoda dopiero stawia pierwsze kroki, jednak zyskuje coraz to większe uznanie.
 Felinoterapia jest alternatywną metodą leczenia, a właściwie metodą wspomagającą leczenie i rehabilitację zarówno osób dorosłych, jak i dzieci. Należy położyć duży nacisk na słowo „wspomaganie”, pamiętając, iż terapia ma za zadanie uzupełnić proces leczenia tradycyjnego. Dla wielu bardziej czytelnym słowem będzie określenie felinoterapii jako dziedziny medycyny niekonwencjonalnej. Metoda ta opiera się na kontakcie chorego ze zwierzęciem. Jej założenia można podzielić na kilka grup w zależności od programu działań.
 Pierwszy program to tzw. AAA – Animal Assisted Activities. Jego celem jest odwiedzanie ze zwierzęciem osób chorych czy niepełnosprawnych w ich domach czy też w ośrodkach opieki, by mieli tylko kontakt ze zwierzęciem. By spędzili z nim trochę czasu, pobawili się z nim, porozmawiali o zwykłych sprawach i choć na chwilę oderwali się od rzeczywistości i problemów życia codziennego. Taka wizyta może być połączona z nauczaniem interakcji człowiek – zwierzę. Ma to być luźne spotkanie, bez nacisku na konkretną terapię. Spotkania mogą trwać dowolną ilość czasu, według potrzeb i oczekiwań, oczywiście pamiętając, że zwierzęciu również należy się odpoczynek. W tym programie osoba przychodząca na zajęcia ze zwierzęciem nie potrzebuje specjalnych uprawnień. Nie musi także prowadzić dokumentacji z przebiegu sesji.
 Drugi program to AAT – Animal Assisted Therapy. To terapia przyjazna, nieszkodliwa. Jej celem jest poprawa zdrowia fizycznego, społecznego, emocjonalnego i poznawczego człowieka. W przeciwieństwie do AAA program ten jest ukierunkowany na leczenie, ma konkretne cele, jest przygotowywany przez terapeutę i dostosowywany przez niego do potrzeb chorego. W dalszym ciągu program ten opiera się na kontakcie ze zwierzęciem, jednak znika jego funkcja rekreacyjna. Zwierzę staje się lekarzem, a spotkania z pacjentem są ograniczane czasowo i powtarzane cyklicznie. Terapeuta powinien być osobą wykwalifikowaną i odpowiednio przeszkoloną w swojej specjalizacji (felinoterapia, dogoterapia, inne). Powinien on prowadzić dokumentację ze spotkań, ponieważ są one cykliczne i dzięki notatkom można sprawdzać postępy terapii i ją rozwijać.
 Trzeci program to AAE – Animal Assisted Education. Jest to edukacja z udziałem zwierząt. Podobnie jak przy AAT również ten program musi być dokumentowany.
 We wszystkich programach zajęcia mogą być prowadzone indywidualnie lub w grupach, w zależności od potrzeb i stosowanej terapii. Terapia może być prowadzona w specjalistycznych placówkach, domach opieki, przedszkolach, szkołach, szpitalach, a także w domach prywatnych.
 Należy jednak pamiętać, że mówiąc o zwierzęciu pracującym, mamy na myśli relacje w obrębie: zwierzę – terapeuta – pacjent. Nie należy tu traktować zwierzęcia jako przewodnika czy pomocnika. Pies przewodnik dla osób niewidomych to już zupełnie inny temat.
 Felinoterapia nie jest terapią trudną czy skomplikowaną. To terapia kontaktowa, ponieważ ma polegać na bezpośrednim kontakcie człowieka ze zwierzęciem, na jego głaskaniu, czasem karmieniu, bawieniu się z nim bądź po prostu na przebywaniu w pomieszczeniu, w którym jest zwierzę. To terapia, która może się okazać skuteczna tam, gdzie nie pomogła inna forma zooterapii. I tak dla przykładowo: dla niektórych pacjentów pies może być podczas zajęć zbyt głośny i zbyt ruchliwy. Koń wymaga większości zajęć na powietrzu, jest duży, może przerażać wielkością. Podczas delfinoterapii pacjent może się czuć niekomfortowo w wodzie lub jej pobliżu. Jednak jeśli chodzi o kota, to zyskuje on wiele przede wszystkim spokojem oraz tym, że nie jest zwierzęciem absorbującym, nie trzeba go wyprowadzać na spacery, nie wymaga stałej uwagi. Dodatkowo kot to zwierzę, które zawsze będzie zachowywać się naturalnie. Nie da się go wytresować czy wyuczyć konkretnych zachowań.
 W felinoterapii ważna jest też częstotliwość sesji. Mogą one być 30-minutowe czy nawet godzinne, ważne, by były przeprowadzane regularnie, np. raz w tygodniu. Pacjent w miarę postępów coraz bardziej otwiera się przed terapeutą. Widząc postępy swoich działań, zaczyna dostrzegać sens terapii i jest szansa, że będzie chciał ją kontynuować.
 Warunkiem, by terapia przez nas prowadzona była skuteczna, jest przede wszystkim dobra współpraca pacjenta z terapeutą i chętne wykonywanie przez pacjenta zaleconych mu ćwiczeń. By jednak terapia w ogóle mogła się zacząć, należy zbudować zaufanie zarówno na poziomie pacjent – terapeuta, jak i pacjent – zwierzę.
 W wielu przypadkach pacjent nie ma motywacji do wykonywania jakichkolwiek ćwiczeń. Pacjenci dysocjują. Oznacza to, że nie mają ochoty ani na pracę, ani nie chcą się w nic angażować. Brak motywacji dotyczy nie tylko osób dorosłych, ale również dzieci. To właśnie one nie rozumieją założeń terapii i tego, dlaczego po raz enty mają powtarzać dane ćwiczenie. I tu właśnie wkracza kot. Istota miła nie tylko w dotyku. Hipnotyzująca swoim wzrokiem. Przyjaźnie nastawiona, nieoceniająca, spokojna i być może trochę znudzona. Pacjent zaczyna inaczej postrzegać schemat ćwiczeń. Zaczyna bawić się z kotem. Wchodzi w interakcję z nim. Kot staje się pewnego rodzaju pomostem, dzięki któremu terapeuta dociera do pacjenta. Dla pacjenta sesja z kotem to miło spędzony czas. Dla terapeuty – informacja o postępie terapii. Pacjent jest w pewnym sensie nieświadomy tego, że ćwiczy, że to, co robi, poprawia jego zdrowie i nastawienie. Ale jednocześnie pacjent zdobywa motywację do przyjścia na kolejną sesję – bo będzie tam kotek – i miło spędzi czas.
 Należy wspomnieć, że terapia z udziałem zwierząt bardzo rzadko wpływa tylko na jedną sferę życia pacjenta. Praca terapeutyczna oddziałuje na funkcje fizyczne, edukacyjne i psychiczne, zwykle równolegle.
 Zaletą felinoterapii jest niewątpliwie również to, że można łączyć ją z innymi technikami terapeutycznymi. Możliwości jest wiele. Przykładowo może to być arteterapia, muzykoterapia, biofeedback czy ćwiczenia fizyczne (o tym napiszę w jednym z rozdziałów). Pamiętajmy jednak, że w ww. technikach oraz innych, które zostaną wykorzystane w felinoterapii, terapeuta powinien mieć rozeznanie.
ZOBACZ CAŁOŚĆ:

środa, 8 listopada 2017

SIEDZĄCY TRYB ŻYCIA ZABIJA

Projekt zdrowie. Szwedzkiporadnik inteligenta. Jak świadomie wyćwiczyć ciało i umysł TUTAJ>>>


Codzienne zażywanie ruchu przez trzydzieści minut – o czym już zrzędziliśmy – może się wydawać zbyt prostym rozwiązaniem, by mogło być skuteczne. Faktycznie, to tylko część prawdy. Jest jeszcze jedna rzecz, o której nie wolno zapominać – oprócz codziennego, półgodzinnego spaceru – a której konieczność potwierdzają badania. To unikanie bezczynnego siedzenia. Siedzenie przez większą część doby zwiększa ryzyko chorób krążenia, cukrzycy i przedwczesnego zgonu. I to niezależnie od stopnia aktywności fizycznej. Oznacza to, jakkolwiek dziwnie by to miało zabrzmieć, że wystawiasz swoje zdrowie na szwank, jeśli trenujesz przez godzinę dziennie, po czym wracasz do domu, by zasiąść na kanapie i już na niej do końca dnia pozostać. Wydaje się, że jest coś niebezpiecznego w siedzącym trybie życia ponad to, że taki styl życia zwiększa ryzyko nadwagi i zachorowalności na cukrzycę. Nawet jeśli zagrożenia związane z siedzącym trybem życia były znane już od dawna, to jednak dopiero wyniki badań z ostatnich lat pokazały, jak w istocie są one niebezpieczne. Badanie na gigantyczną skalę, w którym przez kilka lat obserwowano ponad 220 000 ludzi, ujawniło pewien związek: ci, którzy siedzą w bezruchu przez większą część doby, narażeni są nie tylko na zachorowanie na różne choroby, ale i na przedwczesny zgon. Łatwo jest oczywiście odpędzać od siebie myśl, że to może dotyczyć także nas. Równie łatwo można próbować tłumaczyć sobie, że ludzie objęci badaniem byli starzy lub już chorzy. Ale tak naprawdę uczestnicy badania mieli 45 lub więcej lat. Ich znakomita większość uważała się za zdrowych, na przykład 87 procent opisywało swój stan zdrowia jako dobry albo bardzo dobry. Mimo to okazało się, że ci, którzy większość doby spędzali, siedząc, w większym stopniu byli narażeni na zgon. Im więcej siedzieli, tym owo zagrożenie było większe. W przypadku tych, którzy spędzali w ten sposób co najmniej jedenaście godzin dziennie, zagrożenie przedwczesną śmiercią było o 40 procent wyższe w porównaniu z osobami, które spędzały, siedząc, mniej niż cztery godziny. Trudno było się przy tym dopatrzyć różnic  w diecie, treningu czy liczby wypalanych papierosów, które mogłyby tę różnicę tłumaczyć. Siedzenie przez jedenaście godzin każdego dnia może się wydawać nienaturalnie długim czasem, lecz jeśli podliczyć cały czas spędzony w pozycji siedzącej przed komputerem, w pracy, w samochodzie, w autobusie, przed telewizorem, przed komputerem w domu, to z pewnością taką liczbę godzin można łatwo uzyskać.  Dlaczego kanapa może być aż tak niebezpieczna?  Siedzenie zwiększa zagrożenie nadwagą i cukrzycą. Czy to właśnie siedzący tryb życia jest głównym powodem zagrożeń chorobotwórczych i zgonu? Z całą pewnością nie. Prawdopodobnie siedzenie wzmaga zagrożenie nadwagą i cukrzycą, lecz nie jest wyłącznie odpowiedzialne za zagrożenia zachorowań ze względu na brak ruchu. Wydaje się, że jest coś niebezpiecznego w siedzącym trybie życia ponad to, że taki styl życia zwiększa ryzyko nadwagi i zachorowalności na cukrzycę. Prawdziwym „czarnym charakterem” w tej sztuce może być substancja zwana lipazą lipoproteinową, która „odkurza” krew z tłuszczów i tym sposobem reguluje poziom cholesterolu i innych tłuszczów w krwiobiegu.
A wysoki poziom tłuszczów we krwi zwiększa zagrożenie chorobami krążenia i zawałem. Jeśli się ruszasz, to lipazy lipoproteinowe uaktywniają się i zasysają tłuszcz, jeśli jesteś w spoczynku, to ta substancja także jest bezczynna. Niestety badanie nie daje odpowiedzi na pytanie, jak długo powinniśmy się ruszać, by lipazy lipoproteinowe pozostawały nieustannie aktywne. Wiemy ponadto, że mięśnie podczas swojej aktywności wydzielają substancje nazywane miokinami. Ich działanie można porównać do posłańców wędrujących między mięśniami a ciałem. Wydaje się, że wpływają nie tylko na poziom cukru i tłuszczu we krwi, ale i na układ tłuszczu w całym ciele. Jeśli się nie ruszasz, to te substancje nie są wytwarzane
w komórkach mięśniowych. Krótkotrwałe rozprostowanie nóg wystarczy  Jak można uniknąć bezruchu, gdy pracuje się w biurze? Nie można przecież chodzić wkoło i przeszkadzać kolegom. Mamy uspokajającą odpowiedź: wystarczy niewielki ruch mięśni, taki jak przy rozprostowaniu nóg, wystarczy minuta, aby zaczęły one wytwarzać miokiny i by „odkurzacz” z lipaz lipoproteinowych stał się ponownie aktywny.
Wystarczy, że od czasu do czasu na krótko rozprostujesz nogi, by zagrożenia związane z siedzącym stylem życia zniknęły. Oprócz tego szybkie rozprostowanie nóg poprawia zarówno poziom cukru, jak i tłuszczu we krwi. Jak to się przekłada na konkrety? Chodź po schodach zamiast korzystać z windy, w każdym razie przynajmniej kilka pięter. Umawiaj się na spacer zamiast na spotkanie odbywane na siedząco. Jeśli, rzecz jasna, masz do tego odpowiednie towarzystwo, Steve Jobs był, a Barack Obama jest znany z chęci spacerowania podczas spotkań. Jeśli nie masz ochoty na rozprostowanie nóg lub spotkania w postaci spacerów, to przynajmniej wstań i pracuj na stojąco przez jakąś część dnia. Coś tak prostego jak powstanie może mieć wręcz decydujący wpływ na twoje zdrowie. Z pewnością słyszałeś już o tym wielokrotnie, ale mamy nadzieję, że teraz wskazówka ta zyskuje nowe znaczenie w kontekście badań, które jasno dowodzą, iż siedzący tryb życia jest niebezpieczny, a zarazem tak niewiele potrzeba, by zmniejszyć zagrożenia. Małe kroki czynią wielką różnicę: 
• Często rozprostowuj nogi,
najlepiej co godzinę.
• Jeśli pracujesz w biurze,
siedząc, spróbuj stać przez część dnia pracy.

• Unikaj spędzania zbyt wielu godzin dziennie przed telewizorem lub komputerem. 

Projekt zdrowie. Szwedzkiporadnik inteligenta. Jak świadomie wyćwiczyć ciało i umysł TUTAJ>>>

poniedziałek, 6 listopada 2017

JEŚLI TRENING JEST LEKARSTWEM, TO JAK WYGLĄDA JEGO DAWKOWANIE?

Projekt zdrowie. Szwedzki poradnik inteligenta. Jak świadomie wyćwiczyć ciało i umysł ZOBACZ>>>


Dochodzimy do pytania za pięć tysięcy złotych: Jak dużo ruchu powinieneś zażywać profilaktycznie, by znacząco zmniejszyć ryzyko zachorowań na różne choroby? Odpowiadamy natychmiast: wystarczy pół godziny szybkiego spaceru dziennie. Najlepiej każdego dnia, ale jeśli to ci się nie uda, to chociaż pięć razy w tygodniu. Musi być trochę bardziej forsowny niż codzienny trucht, powinieneś być lekko zdyszany, ale nie musisz biec.  Nasza wskazówka dotycząca trzydziestominutowego treningu odnosi się do zdrowych osób dorosłych. Jeśli cierpisz na przewlekłą lub jakąkolwiek inną chorobę, zapytaj wpierw lekarza, ile ruchu powinieneś zażywać i w jaki sposób. Trudno w tym wypadku udzielać ogólnych rad. Skąd czerpiemy wiedzę na ten temat? By móc ocenić korzyści zdrowotne płynące z aktywności fizycznej, trzeba było przeprowadzić serię badań obejmujących kilkadziesiąt lat i z udziałem dziesiątek tysięcy ludzi. Takie badania są niezwykle skomplikowane i długotrwałe, gdyż wnioski wyciąga się na podstawie analizy choroby i przyczyn zgonu badanych grup pacjentów. Dlatego też dostępne obecnie wyniki badań są tak zaskakujące dla środowiska badaczy medycznych. Właśnie potwierdziło się, że osoby, które poświęcają trzydzieści minut dziennie na szybki spacer, żyją od trzech do pięciu lat dłużej niż osoby, które nie podejmują aktywności fizycznej. Statystyka ta nie wynika z jednego badania – to, że długość życia wzrasta średnio od trzech do pięciu lat  w przypadku regularnego zażywania ruchu, wykazywano raz po raz, obserwując setki tysięcy ludzi. Ważna jest jednak nie tylko liczba przeżytych lat, ale również to, w jaki sposób ten czas został spożytkowany. Na to też mamy odpowiedź. Osoby, które zażywają ruchu przez pół godziny dziennie, nie tylko żyją dłużej, ale i nie chorują tak często jak ci, którzy nie są aktywni.  ...to, że długość życia wzrasta średnio od trzech do pięciu lat w przypadku regularnego zażywania ruchu, wykazywano raz po raz, obserwując setki tysięcy ludzi. Ogólna ilość ruchu jest ważna... To dotyczy zarówno skłonności do przeziębień i innych infekcji, jak i zapadalności na poważniejsze schorzenia, np. nowotwory czy choroby serca. Poza tym jakość życia ludzi, którzy regularnie się ruszają, zmienia się wydatnie. Kilka lat temu dwie z najbardziej znanych organizacji medycznych zajmujących się chorobami serca, American Heart Association i American College of Sports Medicine, zorganizowały spotkanie, w którym udział wzięło około dwudziestu ekspertów medycyny z wielu różnych dziedzin tej nauki. Zgromadzeni ponownie przeanalizowali przeprowadzone badania  z zakresu ruchu i jego wpływu na zdrowie oraz sformułowali proste i konkretne zalecenie, do którego wszyscy dorośli powinni się zastosować, by czuć się dobrze i chronić zdrowie.
Jaka jest jego treść?  Grupa ekspertów, narażając się na zarzut zrzędliwości, ujęła to w następujący sposób:
• Trzydzieści minut umiarkowanej aktywności fizycznej co najmniej pięć razy  w tygodniu. Wystarczy szybki spacer lub
• Dwadzieścia minut intensywniejszego treningu (np. biegu) przez trzy dni w tygodniu. Możesz również połączyć na przykład trzydziestominutowy spacer dwa razy w tygodniu z dwiema sesjami biegania po dwadzieścia minut. Tym, którzy chcą skracać sesje treningowe i stosować np. trening interwałowy, zalecamy, aby wzięli pod uwagę to, że liczba spożytkowanej energii powinna wynieść co najmniej 150 kcal. To mniej więcej tyle, ile się spala, spacerując przez trzydzieści minut. A zatem, jeśli planujesz zastąpić półgodzinny spacer krótszymi, ale intensywniejszymi treningami, musisz zużytkować podobną ilość energii. Zalecamy jednak, aby sesje nie były krótsze niż dziesięć minut. Czy wobec tego liczy się jedynie kondycja? Nie,
należałoby również dodać trening siłowy dwa razy w tygodniu. To również okazało się ważne i pomocne w osiągnięciu dobrego zdrowia i samopoczucia.  Czy można podzielić owe pół godziny?  Oczywiście. Można ten czas podzielić na mniejsze kawałki. Uważa się, że podobne rezultaty dla zdrowia, jak półgodzinny spacer, mogą mieć trzy spacery po dziesięć minut. Jednak nie powinno się dzielić tego czasu na jeszcze krótsze odcinki, mimo że każdy ruch jest wartościowy. Ogólna ilość ruchu jest ważna, ciało liczy każdy krok.
Jeśli jednak nie udaje Ci się wygospodarować pół godziny dziennie – nie powinieneś się poddawać. Badania wykazują, że 92-minutowy spacer w tygodniu – czyli mniej niż kwadrans dziennie – wydłuża życie o średnio trzy lata w porównaniu  z okresem bez uprawiania jakiejkolwiek aktywności fizycznej! Faktycznie nawet tak niewiele, jak czterdziestopięciominutowy spacer w tygodniu (a więc średnio siedem minut dziennie!), może wpłynąć na zmniejszenie zagrożenia chorobami wieńcowymi i przedwczesnym zgonem (nawet w przypadku występowania innych czynników ryzyka, takich jak palenie). A więc nie więcej niż spacer dookoła dzielnicy! A jeśli spaceruje się więcej niż trzydzieści minut dziennie? Ochrona przed zachorowaniami będzie silniejsza, kiedy będziemy ćwiczyć godzinę dziennie. Tak, przypuszczalnie tak właśnie jest. Ale jeśli chodzi  o taką antychorobową ochronę, to wydaje się, że efekt osiąga się już dzięki szybkiemu półgodzinnemu spacerowi. Naturalnie inna będzie nasza kondycja i siła, gdy spacerujemy przez pół godziny w porównaniu z biegiem lub treningiem siłowym przez godzinę dziennie.
Kiedy pół godziny nie wystarczy? Trzeba wiedzieć, że w przypadku niektórych schorzeń lub stanów, np. zbyt wysokiego poziomu tłuszczu we krwi, potrzebna jest większa dawka ruchu, by osiągnąć odpowiedni efekt. Półgodzinny spacer może się okazać niewystarczający. Złote pół godziny nie musi być przepocone
 Przez kilkadziesiąt lat wierzono, że trzeba być spoconym i naprawdę zdyszanym, by aktywność była dobra dla zdrowia. Obecne badania, które już poznałeś, wskazują jednak, że to myślenie było błędne. Z zasady każdy rodzaj ruchu jest dobry dla zdrowia, nawet jeśli jest to tylko kilkuminutowy spacer. Obserwujemy obecnie niezwykłą falę, która porywa świat w kierunku zdrowszego trybu życia. Coraz więcej osób biega, jeździ na rowerze, pływa i regularnie się rusza. Nigdy dotąd tak wielu nie trenowało tak ciężko. Oczywiście jest to wspaniały postęp. Jednocześnie bardzo duży odsetek populacji jest zupełnie bez ruchu. Ta przepaść między dwiema grupami wydaje się wręcz pogłębiać. Pamiętaj, że nawet jeśli nie jesteś fanatykiem treningu, możesz korzystać z wszelkich jego zalet, jeśli tylko będziesz się ruszać przez owe „złote pół godziny”. Jeśli wolisz pracować w ogrodzie, tańczyć lub wyprowadzać psa – rób to. Te czynności mogą działać podobnie jak spacer, pod warunkiem że starasz się równie mocno, jak podczas szybkiego spaceru.
Co to jest szybki spacer?  Czy termin „szybki spacer” jest dla ciebie niejasny? W takim razie wyjaśnijmy go: To musi być trochę szybsze tempo niż codzienny trucht. Badania wskazują wyraźnie, że trzydziestominutowy spacer w spokojnym tempie jest dobry, ale najlepszy efekt zdrowotny daje poruszanie się szybkim tempem. Puls powinien wzrosnąć do 50–60 procent jego górnej granicy, a zatem w przypadku czterdziestolatka ta wartość powinna wynieść 90–100 uderzeń na minutę, a w przypadku pięćdziesięciolatka – około 85–95 uderzeń na minutę. Należy więc iść dostatecznie szybko. Dobrym wyznacznikiem jest to, że powinieneś mieć przyspieszony oddech, ale nie na tyle, byś nie mógł prowadzić normalnej rozmowy. W razie wątpliwości zmierz swój puls i sprawdź, jak szybko bije twoje serce.  Czas dobrze zainwestowany  To, że niezbyt wielu ludzi rusza się dostatecznie dużo pomimo oczywistych korzyści z tego płynących, zależy być może od sposobu prezentacji wyników badań. Mówiąc szczerze, wskazywanie, jaki odsetek osób umrze przedwcześnie i jaki będzie poziom zgonów, nie motywuje bezpośrednio do zmiany stylu życia. Dlatego chcielibyśmy zainspirować cię w inny sposób: Każda godzina zainwestowana w trening przynosi podwójny zysk! Każda godzina aktywności fizycznej przedłuża twoje życie o dwie, lub nawet pięć godzin. Całkiem nieźle! To wszystko dzięki wysiłkowi zbliżonemu do tego, jaki towarzyszy spacerowi. Każda godzina ruchu w szybszym tempie procentuje jeszcze bardziej. Godzina intensywniejszego treningu daje nam od pięciu do jedenastu dodatkowych godzin życia. Dotyczy to w równym stopniu kobiet i mężczyzn, młodych i starszych. Całkiem po prostu otrzymujesz niezły zysk od zainwestowanego w ruch czasu. Może się to wydawać dziwne, że da się policzyć, o ile wydłuży się życie dzięki każdej godzinie spędzonej na ścieżce zdrowia. Takie rachunki prowadzi się za pomocą współczesnego oprogramowania, a dane pochodzą od dziesiątek tysięcy ludzi. Musieli oni zbierać informacje dotyczące godzin ruchu przez wiele lat i przekazywać je w specjalnych zestawieniach. Wszystko to posłużyło badaczom do prześledzenia, ile „zysku” przynosi aktywność fizyczna.  Nie przejmuj się wagą!  W treningu ważną motywacją dla wielu ludzi jest to, że chcą zrzucić parę kilo i lepiej wyglądać. Niema w tym absolutnie niczego niewłaściwego, ale to idiotyczne oceniać skuteczność treningu jedynie z tego punktu widzenia. Ciężar ciała nie jest właściwym miernikiem efektów zdrowotnych, gdyż często, by go zmniejszyć, potrzebujemy więcej czasu niż „złote pół godziny”, a także zmniejszonego wkładu energii. Jeśli będziemy się trzymać planu przewidującego półgodzinną aktywność dziennie, to liczba kilogramów nie spadnie nagle, ale odczujemy pozytywny efekt zdrowotny. Jeśli stosujesz trening siłowy, to tym bardziej waga nie będzie miarodajnym wskaźnikiem, ponieważ wraz z rozwijaniem się mięśni i jednoczesnym spalaniem tłuszczu ciężar ciała może nawet wzrosnąć, gdyż mięśnie ważą więcej niż tłuszcz. Z nadwagą, lecz dobrze wytrenowany czy raczej szczupły i niewytrenowany?  Kiedy widzi się osobę z nadwagą, łatwo jest pomyśleć, że ta osoba może mieć problemy ze zdrowiem. Tak nie musi być. Oczywiście nadwaga sprzyja rozwijaniu się pewnych chorób, ale pod względem zdrowotnym lepiej jest mieć nadwagę i trenować, niż być szczupłym i nie ruszać się wcale. Amerykanie z reguły określają to w taki sposób: „rather fat but fit” lub „healthy body inside”. Łatwo pojąć, że taki cytat pochodzi z kraju, gdzie ponad jedna trzecia ludności to osoby otyłe, to jest z BMI powyżej 30, ale nie są to tylko puste frazesy. Osoba z nadwagą, lecz w dobrej kondycji fizycznej jest mniej narażona na zachorowania i przedwczesny zgon niż ktoś, kto ma właściwą masę ciała, lecz prowadzi nieaktywny tryb życia. ...każda godzina aktywności fizycznej przedłuża twoje życie o dwie do pięciu godzin. Z medycznego punktu widzenia jest to jasne jak słońce: lepiej być dobrze wyćwiczonym, lecz z nadwagą niż nieaktywnym, choć szczupłym. Przyjrzyjmy się na przykład zawałowi mięśnia sercowego. W tym przypadku ważniejsze od ciężaru ciała jest zdrowe serce i naczynia krwionośne, a to zależy od kondycji fizycznej, a nie od tego, czy ma się kilka kilo nadwagi. Nawet jeśli istnieje związek między BMI a ryzykiem zachorowalności, to indeks masy ciała BMI bywał krytykowany jako niemiarodajny wskaźnik zdrowotny. Wielu naukowców uważa, że BMI danej osoby mówi niewiele o stanie jej zdrowia. Bez porównania ważniejsza jest jej kondycja fizyczna. Jeśli przyjmujesz leki, by zmniejszyć ryzyko zachorowalności na cukrzycę i choroby układu krążenia, to wiedz, że niewiele preparatów – jeżeli w ogóle jakieś – może dać dobrą ochronę na wiele chorób jednocześnie. To najważniejsza rzecz, o której powinno się pamiętać po przeczytaniu tej książki. Kij czy marchewka?  Często docenia się zalety aktywności fizycznej, dzięki którym jesteśmy chronieni przed zachorowaniami, ale można odwrócić ten punkt widzenia i dostrzec ryzyko związane z brakiem ruchu. Można bardziej skoncentrować się na kiju niż na marchewce. Trudno wyobrazić sobie silniejsze uderzenie kijem niż to:  jeśli nie będziesz spacerować szybkim tempem przez 15–30 minut dziennie, skrócisz swoje życie o średnio od trzech do pięciu lat. Zwiększasz ryzyko zapadalności na choroby serca, cukrzycę, zawał o 20–30 procent. To ogromne liczby.
Osoby powyżej 65 roku życia, które ruszają się raz w tygodniu, zmniejszają ryzyko przedwczesnego zgonu o 40 procent... Czy zaczynać w późnym wieku to za późno? Wielu starszych ludzi uważa, że to kiepski pomysł zaczynać się ruszać w późnym wieku, kiedy przez całe dotychczasowe życie się tego nie robiło. Nie można się bardziej mylić. Aktywność fizyczna zapobiega wielu chorobom i przedłuża życie także starszym ludziom. Osoby powyżej 65 roku życia, które ruszają się raz w tygodniu, zmniejszają ryzyko przedwczesnego zgonu o 40 procent w porównaniu z równolatkami, którzy nie dbają  o ruch. Trudno przecenić tę różnicę nawet tym osobom, które mniej palą lub dbają o higienę życia w inny sposób. Jeśli masz problem ze znalezieniem w tygodniu czasu na ruch, to każda chwila aktywności, nawet sporadycznej, będzie wartościowa.
Na podstawie: 

Projekt zdrowie. Szwedzki poradnik inteligenta. Jak świadomie wyćwiczyć ciało i umysł ZOBACZ>>>

piątek, 3 listopada 2017

KURACJA CZYNIĄCA CUDA

ZOBACZ: 

Projekt zdrowie. Szwedzki poradnik inteligenta. Jak świadomie wyćwiczyć ciało i umysł>>>

Kiedy wymienia się czynniki przyczyniające się do powstawania różnych chorób, niektóre pojawiają się niemal zawsze. O paleniu, nadmiernym spożywaniu alkoholu, złym odżywianiu, nadwadze i wysokim ciśnieniu krwi słyszysz bez końca. Ostatnio dołączył do nich jeszcze jeden czynnik:
niedostateczna aktywność fizyczna, która zajmuje obecnie czwartą lokatę na opracowanej przez Światową Organizację Zdrowia WHO liście czynników chorobotwórczych i prowadzących do przedwczesnej śmierci na świecie. Na trzech pierwszych miejscach znalazły się kolejno: wysokie ciśnienie krwi, palenie i wysoki poziom cukru. Tymczasem na zmniejszenie dolegliwości związanych z wszystkimi tymi czynnikami wpłynąć może podjęcie aktywności fizycznej! Ta przekonująca statystyka...  Niekiedy statystyka i liczby dotyczące chorób brzmią jak zrzędzenie, które trudno znieść. Mimo to podejmijmy ryzyko bycia uznanymi za zrzędy i wyrecytujmy parę danych, gdyż wyniki badań są tak przekonujące, że trudno zupełnie pominąć liczby. Jak na przykład można skomentować fakt, że co piąty przypadek choroby wieńcowej, która jest najczęstszą przyczyną śmierci w Europie i Stanach Zjednoczonych, a także co dziesiąty przypadek udaru mózgu wynika z braku ruchu? Czy niepokoi cię groźba zachorowania na raka? Wszyscy wiedzą, że należy opalać się  z umiarem i nie palić tytoniu. Ale czy wiesz, że należy się regularnie ruszać, aby zmniejszyć ryzyko zapadalności na raka? Jest to coś absolutnie najważniejszego, co powinieneś przedsięwziąć, by móc uniknąć wielu form nowotworu. Co dziesiąty przypadek raka piersi i co siódmy jelita grubego wiąże się z brakiem aktywności. W przypadku nowotworu piersi ryzyko jego wystąpienia jest o 20 procent niższe u kobiet aktywnych fizycznie w porównaniu z tymi, które prowadzą siedzący tryb życia. Nawet w przypadku nowotworu trzustki, który jest najtrudniejszą do wyleczenia formą raka, ryzyko zachorowalności jest mniejsze, gdy podejmujemy regularną aktywność fizyczną. Wciąż nie jesteście przekonani? Możemy kontynuować wyliczankę jeszcze przez jakiś czas. Ryzyko zachorowania na cukrzycę wieku dorosłego może być o połowę niższe, jeśli będziemy się ruszać przez dwadzieścia, trzydzieści minut dziennie. W podobnym stopniu można dzięki temu zmniejszyć również ryzyko wystąpienia osteoporozy, zakrzepów i reumatyzmu. W przypadku choroby zwyrodnieniowej stawów ćwiczenia są jedynym środkiem przynoszącym poprawę(innym sposobem jest wymiana stawów). A nie wspomnieliśmy jeszcze  o poprawie samopoczucia, zwiększeniu poczucia lepszej jakości życia, zmniejszeniu ryzyka występowania problemów psychicznych, takich jak stany lękowe czy depresja. Weźmy na przykład demencję. To straszna choroba. Bywa dziedziczna, co oczywiście może budzić niepokój, jeśli którykolwiek z rodziców lub krewnych ze strony ojca bądź matki był nią dotknięty. Jednakże wielu ludzi nie zdaje sobie sprawy z tego, że prawdopodobieństwo rozwoju schorzenia zależy w większym stopniu od aktywności fizycznej niż od czynników dziedzicznych. Badania wykazują, że regularnie uprawiana aktywność zmniejsza niemal  o połowę zagrożenie demencją. Rozwój choroby można opóźnić nawet o pięć lat. Lista schorzeń, których rozwój można opóźnić dzięki aktywności fizycznej, z roku na rok się wydłuża – w miarę rozwoju badań podkreślających ważność ruchu. Za kilka lat niewątpliwie będzie ona jeszcze dłuższa.
Prawdopodobieństwo rozwoju demencji  zależy w większym stopniu od aktywności fizycznej niż od czynników  dziedzicznych. Brak wystarczającej ilości ruchu jest przyczyną:  • co piątego przypadku choroby wieńcowej
 • co dziesiątego przypadku udaru
• co siódmego przypadku cukrzycy wieku dorosłego
• co siódmego przypadku nowotworu jelita grubego
• co dziesiątego przypadku nowotworu piersi
Zamiast koncentrować się jedynie na wymienianiu chorób i nieszczęść chcemy wskazać zalety zażywania ruchu! Oto korzyści zdrowotne płynące z aktywności fizycznej:
• przedłużenie życia o kilka lat
• poprawa jakości życia
• poprawa pamięci
i zdolności koncentracji 
• zmniejszenie zagrożenia depresją i stanami lękowymi
• ochrona przed tak powszechnymi chorobami, jak choroba wieńcowa, udar, cukrzyca wieku dorosłego, osteoporoza i demencja 
• zmniejszenie zagrożenia zapadalności na wiele powszechnych form nowotworów, m.in. piersi  i jelita grubego 
• wzmocnienie serca  i mięśni 
• zmniejszenie zagrożenia upadku 
• zmniejszenie wystąpienia osteoporozy 
• utrzymanie wagi ciała
Efektywność porównywalna z działaniem tabletek  Badacze z uniwersytetów Harvarda  i Stanforda podjęli się ostatnio zadania zestawienia wyników ponad300 różnych badań naukowych. Pytanie, które sobie postawili, to:
jakie są rezultaty uprawiania aktywności fizycznej w porównaniu z efektywnością środków farmaceutycznych w profilaktyce chorób wieńcowych, udaru i cukrzycy? O tym, że ćwiczenia dają odpowiednie rezultaty, wiedziano, ale starano się znaleźć odpowiedź, w której ich skuteczność zostałaby porównana z działaniem leków. Czy takie porównanie w ogóle jest właściwe? Wyniki, które opublikowano  w końcu 2013 roku w jednym z najbardziej renomowanych pism medycznych na świecie, były tak sensacyjne, że nawet gazety, które z rzadka piszą o postępach medycyny, zdecydowały się uczynić z nich temat na pierwsze strony. Otóż w porównaniu z terapią farmakologiczną rezultaty uprawiania ruchu są odczuwalne i osiągalne w krótszym czasie i dotyczy to wszystkich schorzeń z listy najczęstszych przyczyn śmierci w świecie zachodnim. W niektórych przypadkach, na przykład regeneracji mózgu po udarze, aktywność fizyczna dawała lepsze rezultaty niż leki. Badacze z Harvardu i Stanfordu stwierdzili, że ruch jest alternatywnym rozwiązaniem, które powinno się brać pod uwagę, a które ma szansę wyeliminować w przyszłości stosowanie niektórych leków. To naturalnie nie oznacza wyboru między dwiema wykluczającymi się możliwościami. Powiązanie ruchu z terapią lekami bywa bardzo pomocne. W przypadku co najmniej 35 różnych leków można zmniejszyć ich dawkę, gdy terapię połączy się z aktywnością fizyczną. Nasuwa się pytanie, dlaczego tak długo zwlekano z upowszechnieniem tej wiedzy.

Odpowiedź może być taka, że badania medyczne z upodobaniem dowodzą skuteczności leków,  a pomijają potrzebę zmiany stylu życia. Zwłaszcza że większość badań jest opłacana przez firmy farmaceutyczne, które zarabiają na sprzedaży pigułek.  Lista schorzeń, których rozwój można opóźnić dzięki aktywności fizycznej, staje się z roku narok coraz dłuższa. Ruch zamiast chirurgii  Skuteczność aktywności fizycznej jest porównywalna z efektywnością nie tylko leków, ale też niektórych zabiegów chirurgicznych. Jak wspomniano, najczęstszą przyczynę zgonów stanowią choroby serca. Naczynia krwionośne są wrażliwe i jeśli są zwężone, to nie dostarczają sercu odpowiedniej ilości krwi, co może prowadzić do zawału mięśnia sercowego. Coraz popularniejszy stajesię zabieg polegający na umieszczeniu wewnątrz naczynia krwionośnego dziurkowanej rurki – stentu. To pozwala na udrożnienie naczynia  i swobodny przepływ krwi. Ale interwencje chirurgiczne to ostateczność, której chce się za wszelką cenę uniknąć. Kilka lat temu badacze przeprowadzili eksperyment z udziałem ludzi chorujących na serce, których poddano terapii opartej na treningu kondycyjnym. Polecono im odbywać codzienne dwudziestominutowe sesje na rowerze treningowym, a także cotygodniowe treningi grupowe. Rezultaty porównano z wynikami osób, którym wstawiono stent, a które nie zmieniły trybu życia, to znaczy nie trenowały. Okazało się, że po roku w grupie trenującej liczba nowych przypadków zawału mięśnia sercowego i innych problemów kardiologicznych była o połowę niższa niż w grupie osób, które przeszły operację. Badacze, nie bez zdziwienia, doszli do wniosku, że zarówno operacja, jak i trening dały dobre rezultaty, ale to ćwiczenia były w tym zestawieniu efektywniejsze. Pacjentom udało się uniknąć operacji, a w dodatku trening okazał się rozwiązaniem znacznie tańszym pomimo poniesienia kosztu zakupu rowerów treningowych i organizacji ćwiczeń grupowych. Czystą wartością dodaną było to, że pacjenci mieli wyraźnie lepszą kondycję fizyczną od tych, których operowano. Chcemy jednak podkreślić, że osoba cierpiąca na dolegliwości kardiologiczne musi skonsultować z lekarzem kwestię, czy w jej przypadku aktywność fizyczna może zastąpić terapię farmakologiczną lub na przykład stent.
ZOBACZ CAŁOŚĆ: 

Projekt zdrowie. Szwedzki poradnik inteligenta. Jak świadomie wyćwiczyć ciało i umysł>>>