piątek, 29 stycznia 2016

Jak pokonałem wylew

Jak pokonałem wylew Poradnik tu>>>

Refleksje

     Mówi się często, że najtrudniejszymi pacjentami są lekarze. Niełatwo znieść sytuację, gdy z jednej strony na własnej skórze doświadcza się choroby i towarzyszącego jej cierpienia, a z drugiej ma się świadomość, że jest się kimś, kto zazwyczaj sam stawia diagnozę i leczy. Jest to jakby schizofrenia, swoiste rozdwojenie wynikające z samej choroby. Jeśli ponadto lekarz musi żyć ­obciążony skutkami choroby, która oprócz tego, że zmienia go fizycznie, powoduje ogromne trudności albo wręcz uniemożliwia wykonywanie zawodu, to wówczas frustracja staje się jeszcze bardziej oczywista i namacalna.

     W procesie leczenia osób dotkniętych wylewem krwi do mózgu, bo o tym będzie mowa, wiele może się wydarzyć.

     Kto miał do czynienia z takimi pacjen­tami, zdaje sobie sprawę z niemożności ­przewidzenia przebiegu ich fizycznej i psychicznej rehabilitacji. Czasem również trudno przewidzieć, jak będzie wyglądał ich powrót do życia w społeczeństwie. Składa się na to wiele czynników: sytuacja przed atakiem, szkody przez niego wyrządzone, sposób i przebieg leczenia, a przede wszystkim mozolna analiza przebiegu choroby, co oznacza wyczerpującą, w niektórych przypadkach oczyszczającą, pracę nad sobą, refleksję nad przyszłością własną oraz nad przyszłością osób z najbliższego otoczenia.

     Rehabilitacja nie oznacza bowiem tylko aplikowania pacjentowi mniej lub bardziej wymyślnych ćwiczeń. Często za takim podejściem do niej kryje się lęk przed podejmowaniem nowych rozwiązań, niechęć do konfrontacji z oczekiwaniami pacjenta. Trzeba słuchać pacjenta. Starać się zrozumieć, jak on sam widzi swoją sytuację, jak przeżywa swoje kalectwo, jakie myśli wypełniają jego umysł, jak przyjmuje i znosi zalecone mu zabiegi. Wreszcie, jaka jest jego odpowiedź na nieuniknione pytanie: „Kim jestem teraz, z tym ciałem nie do poznania, tak różnym od tego, jakim było wcześniej, z kończynami, które nie funkcjonują tak, jakbym tego chciał? Gdy na nie patrzę, nie mogę ich poznać, nie chcę, żeby były takie, jak są, nienawidzę ich, a jednocześnie kocham i marzę o tym, aby były takie jak dawniej. Kim jestem teraz, z tym ciałem, które powierzam innym z nadzieją, że ich wiedza zastąpi moją, w tym momencie tak bezsilną i bezużyteczną?”

     Moje połowiczne porażenie jest jeszcze inne: dotyka mnie osobiście. Ta sytuacja mnie blokuje, przeraża, nie pozwala mi bowiem być lekarzem, nie pomaga też w leczeniu.

     Po diagnozie postawionej bardzo szybko, w jednej chwili, nadejdzie długa, nierówna walka, która będzie miała swoje trudne do przewidzenia skutki.

     Przyczyny choroby, jej kliniczny obraz, terapia, o których wiem wszystko, znikają nagle w obliczu pytania: jak i kiedy się po­dź­wignę?

     Rehabilitacja. Zagadkowy proces, który fascynuje, gdyż niesie w sobie nadzieję, ale też jest pełen niewiadomych. Ja, lekarz, przyzwyczajony do decydowania o przebiegu i metodach leczenia, nagle nie mogę tego czynić, nie mogę wybierać ani ustalić mego własnego leczenia. Nie mogę, ponieważ nie potrafię.
Nie mogę, ponieważ tym razem choroba dotknęła mojego mózgu, moich kończyn, które nie słuchają poleceń, a moja świadomość i cielesna tożsamość są przez to jakby przyćmione.

     Zapowiada się, że proces dochodzenia do jakiej takiej sprawności, który – jak mi się wydawało – miał być krótki, będzie długi, męczący, pełen niewiadomych i gorzkich niespodzianek. W miarę upływu czasu pacjent odkrywa swoje ograniczenia, ale na szczęście również swoje możliwości. Przyzwyczajenie do pewnego typu schorzeń często wpływa na nasz sposób myślenia, a osoba na wpół sparaliżowana jawi się nam jako pacjent bierny, na tyle ograniczony, że nie może nas już niczym zaskoczyć.

     Tymczasem przyjęcie do wiadomości, że jest się częściowo bezwładnym, to niełatwy proces. To długa droga, podczas której człowiek rozdarty wewnętrznie niszczy swoją dotychczasową tożsamość cielesną, aby uczynić miejsce dla innej, z którą będzie musiał żyć, doznając przy tym mieszanych uczuć: nienawidząc jej, ale jednocześnie usiłując wydobyć z tego tak dziwnego i obcego ciała, ile się tylko da.
Rozdarcie jest bardzo głębokie, nie obejmuje ono tylko problemów z poruszaniem. Odbudowa powinna dotyczyć całej osoby, we wszystkich jej wymiarach. Jest to droga, którą powinni przejść razem specjaliści od rehabilitacji, pacjenci oraz ich rodziny. Nie może być określona z góry ani sprowadzona do samych ćwiczeń fizycznych.

     W książce tej chcemy przedstawić nietypową rehabilitację lekarza, który w wyniku wylewu krwi do mózgu został pacjentem, a następnie naszym przyjacielem. Obrazem tej rehabilitacji są znaczące etapy, przez które musiał przejść, oraz spostrzeżenia natury technicznej połączone z analizą przeżyć i odczuć pacjenta.

     Refleksja nad tym konkretnym przypadkiem była dla nas, współautorów książki, okazją do odkrycia tajemnic choroby, która wydaje się tak znana i oczywista, a przez to uboga w rehabilitacyjne nowinki. Nowością był też kredyt niepozbawionego obaw zaufania, jakim potrafił nas obdarzyć ten pacjent. Zresztą zaufanie było obustronne i dodawało nam wiary w jakąś formę wyzdrowienia, która wykraczała poza prognozy i nadzieje oparte na czysto racjonalnych przesłankach. Podkreślamy tutaj słowa „jakaś forma wyzdrowienia”, nie dlatego że osiągnięty rezultat w pełni nas zadowala, albo jeszcze gorzej, z powodu nastawienia na byle jaki, nawet najmniejszy efekt rehabilitacji. Przeciwnie, dążyliśmy od samego początku do przywrócenia pacjentowi choćby częściowej sprawności ruchowej, gdyż już po paru tygodniach leczenia mieliśmy świadomość, że jego przypadek jest na tyle ciężki, iż jeśli nie podejmiemy wysiłku wypracowania krok po kroku nowatorskiego procesu rehabilitacji, sięgając po techniki i narzędzia na granicy medycznej ortodoksji, nie możemy się spodziewać cofnięcia skutków wylewu na tyle, aby pacjent mógł znowu chodzić.
13 grudnia 1992: nieszczęście

     Tego roku uroczystość św. Łucji przypada w niedzielę. Moja córeczka ma prawie trzy latka i spędzenie tego dnia z rodziną to prawdziwa przyjemność.

     Moje dziecko z niecierpliwością rozpakowało prezenty, które zgodnie z tradycją znalazło zaraz po przebudzeniu. To wielka przyjemność móc spędzić w rodzinie ten dzień, zawsze pełen oczekiwań, nadziei i niezmąconej dziecięcej radości. Jest godzina jedenasta. Postanowiłem wziąć prysznic i wypróbować nową kabinę w łazience. Spłukuję z siebie pianę, gdy nagle z lewej ręki wypada mi mydło, czuję mrowienie w całej ręce i mam wrażenie, że tracę czucie w lewej nodze. Nigdy wcześniej nie doświadczyłem nic podobnego, ale w pamięci jawi mi się to jako coś, o czym wielokrotnie czytałem w książkach. Jestem zaniepokojony.
Wycieram się pośpiesznie i udaje mi się jakoś dojść do łóżka. Tymczasem odczuwam wciąż narastający ból głowy. Staram się uspokoić i zastanowić, co mogło mi się przydarzyć, automatycznie analizuję niektóre możliwości i zawężam pole swoich przypuszczeń.

     Próbuję poruszyć lewą ręką, ale ona nie reaguje i pozostaje nieruchoma.

     Bardzo trudno jest postawić diagnozę samemu sobie, ale mimo to zaczynam rozumieć, co się stało: zostałem pokonany przez nadciśnienie! Wołam żonę i proszę ją, by zadzwoniła do mojego kolegi Allessandra i do Zielonego Krzyża. Giovanna, bardzo wystraszona, pyta, co mi jest, odpowiadam, że mam wylew krwi do mózgu, udar.

     Blednie i drży, także dla niej zaczyna się droga krzyżowa, która będzie trwała parę lat. Pytam ją, czy mam wykrzywione usta, a ona, aby mnie jeszcze bardziej nie przerazić, odpowiada, że nie. Parę miesięcy później dowiem się, że moje usta były bardzo wykrzywione, nawet wylew nie zniszczył mojej lekarskiej dociekliwości!
Po mniej więcej dziesięciu minutach przybywa zdyszany mój kolega, przygląda mi się przez chwilę i wydaje ciężkie westchnienie, które oznacza diagnozę: „Wylew!”

     „Ja, Bruno Scandola, wiek 42 lata, proszę o niezwłoczną specjalistyczną konsultację neurologiczną oraz ewentualną hospitalizację z powodu wylewu krwi do mózgu, nb. jestem nadciśnieniowcem”. – Napisz też: „mam nadciśnienie”, aby nasi koledzy ze szpitala byli zorientowani w sytuacji.

     Są to ostatnie chwile, kiedy mój umysł jest przytomny. Mam czas, by podyktować mojemu zastępcy prośbę o przyjęcie mnie do szpitala i wymienić kilka uwag na temat lekarzy szpitalnych. Czasami odnoszą się do nas, „górskich konowałów”, z lekceważeniem i dają nam to odczuć. Ale usprawie­dliwia ich do pewnego stopnia fakt, że zarabiają mało i często pastwią się nad nimi gazety oraz telewizja.

     To była moja ostatnia czynność lekarska w stanie pełnej świadomości: podanie o hospitalizowanie mnie samego i ostatnie uwagi normalnego człowieka.
Pustka

     (styczeń 1993)

     Nie pamiętam absolutnie nic z okresu spędzonego na neurochirurgii, nie pamiętam w ogóle ani operacji, ani też reanimacji neurochirurgicznej. Ogarnęła mnie wówczas całkowita ciemność, nie mgła, nie ­zamęt, ale nicość, kompletna pustka. Właściwie w tamtym czasie nie żyłem: moje ciało nadal spełniało swoje funkcje życiowe, ale one również były podtrzymywane, kontrolowane przez lekarzy. Ja sam byłem nieobecny. Nie było mnie tam, w szpitalu, właściwie nie wiem, gdzie wtedy byłem! Pierwsze, jeszcze bardzo blade, wspomnienia mam z niewielkiego oddziału, z trzeciej sali półintensywnej terapii w szpitalu Sacro Cuore – Don Calabria di Negrar w Weronie. Ta sala, nazywana także „błękitną grotą”, jest miejscem, gdzie umieszcza się „larwy” takie jak ja, przeniesione z sali reanimacyjnej i wymagające wzmożonej opieki medycznej. 
Jest to sala, gdzie króluje wielki strach. To taki rodzaj strachu, którego może doświadczyć tylko ktoś, komu wróciła świadomość. Najpierw ciemność i zapomnienie, stan, w którym nie zdajesz sobie z niczego sprawy. Kiedy jednak przenoszą cię do owej sali, oznacza to, że wróciłeś do tego świata. Pamiętam, że wieczorem przywiązywano mi prawą rękę do krawędzi łóżka, żebym nie wyciągnął sobie sondy nosowo-żołądkowej czy rurki tracheotomijnej umieszczonej w tchawicy. Był to odruch mimowolny, prawie instynktowny. Nie mogłem sobie jednak na to pozwolić. Przeżywałem wówczas dręczący lęk przed swędzeniem, bo jeżeli je poczułem i chciałem się podrapać, musiałem czekać do rana, aż przyjdzie moja siostra Bruna i rozwiąże mnie. Starałem się wciąż poruszyć lewą ręką, która jednak sprawiała wrażenie nieodwracalnie martwej.

     Parę miesięcy później, na sali gimnastycznej, co jakiś czas terapeuci zadawali mi pytanie, czy kiedykolwiek próbowałem poruszyć lewą ręką. Ja zaś odpowiadałem: – Oczywiście, całymi nocami – i patrzyłem na nich dziwnie się uśmiechając.

     Podczas tych koszmarnych nocy na nowo odżywały w mojej pamięci dawne lęki, o których myślałem, że na zawsze już umarły, i powtarzałem z pamięci zadawane nam do wyuczenia fragmenty tekstów z greki, łaciny i ojczystego języka: Agnosco veteris vestigia flammae... [„poznaję ślady dawnego płomienia” (Wergiliusz) – przyp. red.].

     Oblany zimnym potem widziałem siebie, jak skulony i ogarnięty przerażeniem usiłuję się ukryć w szkolnej ławce. Obok mnie siedzi uczepiony mojego ramienia kolega, ja zaś kurczowo ściskam swoje maskotki.

     „Boże Abrahama i Izaaka, spojrzyj łaskawie na twoje niegodne sługi!”

     Teraz strach był o wiele poważniejszy, nie był to bowiem strach przed odpytywaniem w szkole, ale przed śmiercią. Nieustannie krzyczałem, albo lepiej: wydawało mi się, że krzyczę, w rzeczywistości bowiem nie wydawałem z siebie głosu. „Nie chcę umierać, nie teraz! Moja córeczka jest jeszcze zbyt mała! Tak długo na nią czekałem, a byliśmy razem tak krótko! Muszę jeszcze coś w życiu zrobić!”
I oto, podczas jednej z tych strasznych nocy, zawarłem z Nim umowę. Z Nim, to znaczy z Chrystusem: „Lewa część mojego ciała jest już stracona, ale prawa jest jeszcze w porządku. Weź również tę prawą część, ale nie pozwól, aby cierpiało moje dziecko!”
Koszmar

     Czym jest śpiączka? Czym jest ten stan zawieszenia świadomości istnienia samego siebie i świata, stan niemożności nawiązania kontaktu z otoczeniem, z osobami, które chcą z tobą rozmawiać, które chcą cię leczyć?

     To stan fascynujący, a jednocześnie przerażający, stan budzący zainteresowanie badaczy, lekarzy, psychologów, rodziny. Wszyscy ci ludzie chcą się o nim dowiedzieć czegoś na własny użytek. Czy w czasie owego zawieszenia świadomości umysł funkcjonuje, czy człowiek zachowuje zdolność decydowania i nawiązywania relacji z innymi?

     Jest to coś, co nas przeraża, gdyż jest znakiem bliskiej śmierci, budzącego grozę albo też zbawczego przejścia od cierpienia do nicości... lub ­pełni.
Śpiączka pozostawia cię na łasce innych ludzi, którzy mają władzę, obowiązek bądź przeżywają udrękę decydowania za ciebie.

     Rehabilitant, który zbliża się do osoby znajdującej się w stanie śpiączki, najczęściej szuka jakiegoś sygnału, czegokolwiek, co mogłoby pomóc w wydobyciu pacjenta z tej otchłani, w jakiej się on znajduje...

     Ale czy to jest właśnie to, co powinniśmy robić? Nie można zaprzeczyć, że kontakt z człowiekiem pogrążonym w śpiączce nas peszy. Nauka twierdzi, że w sytuacji braku świadomości człowiek nie doświadcza tego, że sam istnieje, ani tego, że istnieje otaczający go świat. Ale kim my jesteśmy, by twierdzić z całym przekonaniem, że ten człowiek niczego nie odczuwa? Jeśli tak jest rzeczywiście, to dlaczego zalecamy bliskim, aby do niego czule przemawiali, aby go pieścili i dotykali jak dziecko?

     Naszą konsternację budzi fakt, że ta osoba, w tej właśnie chwili, jest czymś w rodzaju kompendium ludzkiej egzystencji: znajduje się bowiem w stanie, który streszcza w sobie życie i śmierć, jest odzwierciedleniem tego, kim jesteśmy i kim będziemy.

     Rehabilitacja pacjenta znajdującego się w śpiączce może być źródłem refleksji nad najgłębszym sensem istnienia.

     Poza tym nie wiem, czy przebudzenie jest lepsze od śpiączki, niewątpliwie często przynosi ono nieuświadomione nadzieje i tragiczne rozczarowania. Jest niezwykle ciężkim emocjonalnym przeżyciem dla chorego, który nosi w sobie głęboko zakorzenione wspomnienie o tym, kim był przed wypadkiem, a teraz stara się za wszelką cenę zbliżyć do obrazu samego siebie, budowanego przez całe lata i tak głęboko w nim tkwiącego.

     Jednakże ten okres nieświadomości pozostawia w człowieku niezatarty ślad i stanowi znaczący zwrot w jego życiu.

Jak pokonałem wylew Poradnik tu>>>

środa, 27 stycznia 2016

Zdrowe fast foody?


Zdrowe fast foody?


Autor: Justyna Telega

Kto z nas nie kocha fast foodów? Zachodnia moda na szybkie jedzenie opanowała także nasz kraj. Jak wieloma innymi, nie do końca zdrowymi czy ekologicznymi rzeczami, tak zachłysnęliśmy się także jedzeniem, przygotowywanym na szybko, najczęściej z mrożonych produktów.

O tym, że wysoko przetworzone jedzenie, często niepewnego pochodzenia, nie jest dla nas bezpieczne, ma już świadomość coraz więcej z nas. Jak jednak poradzić sobie ze złymi nawykami żywieniowymi i zrezygnować z czegoś, do czego niektórzy z nas przez wiele lat się przyzwyczajali? To może być trudne, ale nie jest niemożliwe. Na pewno pomóc może nam przygotowywanie samodzielnie posiłków, które przypominają fast foody, ale są od nich o wiele zdrowsze. No i smaczniejsze. Ale o tym nie ma co przekonywać, lepiej wypróbować samemu.

Po pierwsze frytki! Śmiemy wątpić czy na świecie istnieje choć jeden bar czy restauracja, nie sprzedająca frytek. Jeśli istnieje w Waszym mieście, prawdopodobnie to tam, powinniście w razie potrzeby się stołować. Chyba, że znajdziecie taki, w którym podaje się zdrowe frytki i chipsy. Najlepiej jednak zrobić takie samemu w domu.

Z fast foodowych hamburgerów i podobnych rewelacji zrezygnujcie równie szybko. Tym bardziej, że w domowym zaciszu będziecie mogli pozwolić sobie na dużo lepszą wersję. Najlepiej będzie jeśli upieczesz pszenne bułeczki samodzielnie. Idealne będą także takie z dodatkiem ziaren. Nałóż do bułki świeżo skrojoną sałatę, pomidora i ogórka, polej samodzielnie wykonanym sosem czosnkowym i pomidorowym. Jako element główny, usmaż na patelni burgery z czerwonej fasoli lub z ciecierzycy. Idealnie też sprawdza się w tej roli na przykład kania w panierce.

Pizzę opanowała już chyba większość z nas, lecz ciągle, nie wiedzieć czemu, chodzimy do pizzerii, nawet tych które faktycznie są bardziej barem fast foodowym niż pizzerią. Często naszym argumentem, przemawiającym za pizzą na mieście jest specyficzny smak, pochodzący ze specjalnego pieca. Wielu z nas ma ogródki działkowe lub kawałek miejsca koło domu. Zainwestujmy trochę czasu, by zrobić dla siebie mały piec chlebowy. Jeśli mieszamy w bloku, mamy do dyspozycji specjalny kamień, na którym piecze się w zwykłym piekarniku.

Przede wszystkim jednak cieszmy się z tego, że możemy w domowym zaciszu przygotować dla siebie posiłek, który jest zdrowy i smaczny. W końcu zdrowie to także dobre samopoczucie. Dlatego patrzmy na nasze kroki w kierunku zdrowia, jak na fascynującą przygodę, nie zaś jak na udrękę, którą ciężko znieść.

Masz ochotę na zdrową przekonskę? Na mojej stronie znajdziesz przepis na zdrowe frytki i chipsy.
Licencjonowane artykuły dostarcza Artelis.pl.

poniedziałek, 25 stycznia 2016

Pokonaj swój lęk

Skuteczne metody pokonywania lęku!
Wszyscy przeżywamy różnorodne uczucia i emocje. Większość z nich nas nie martwi, ponieważ odczuwa je większość ludzi. Sa jednak również i takie, z którymi nie dajemy sobie rady. Przychodzą kiedy chcą i odchodząc kiedy chcą, uniemożliwiając nam normalne funkcjonowanie, obniżając jakość życia i zabierają nadzieję na bycie szczęśliwym Jednym z takich potworów, z którymi musimy walczyć, jest lęk.



Odpowiedz sobie na te pytania:
Jesteś drażliwa, zaniepokojona, wpadasz w panikę?
Odczuwasz często lęk?
Nie dajesz sobie rady ze stresem?
Denerwujesz się bez konkretnych powodów?
Martwisz się o wszystkich i o wszystko?
Unikasz za wszelką cenę trudnych sytuacji?
Masz pustkę w głowie?
Boisz się coraz większej ilości rzeczy?

Jeśli Twoje odpowiedzi są na tak, to przeczytaj co już za chwilę otrzymasz.

Z ebooka „Pokonaj swój lęk!” dowiesz się:
Czym jest lęk
Jakie są przyczyny powstawania lęku
Jakie są jego objawy
Jakie są negatywne skutki przeżywania lęku
Jakie są różnice między lękiem a strachem


Otrzymasz narzędzie do monitorowania objawów lęku pojawiących się u Ciebie.
Dzięki otrzymanym narzędziom:
dokonasz diagnozy swoich lękowych przeżyć
ocenisz poziom swojego lęku

I najważniejsze: otrzymasz 8 metod, dzięki którym zmniejszysz odczuwany lęk. Dzięki tym technikom Twój lęk się zmniejszy, a Ty poprawisz komfort swojego życia!
Samodzielnie wdrożysz te 8 technik w swoje życie, nie są trudne w stosowaniu. Zostały przetestowane i skutecznie pomagają ludziom zmagającym się z lękiem.

Otrzymujesz również BONUS, czyli wielką listę uczuć i emocji, aby łatwiej Ci było identyfikować to, co przeżywasz!

Podsumowując:
Otrzymujesz ebook, w którym masz zarówno wiedzę na temat zjawiska jakim jest lęk, jak i praktyczne narzędzia do jego obniżenia i wyeliminowania, który zawiera:
3 testy diagnozujące Twój lęk
8 super skutecznych technik obniżania poziomu lęku
Bonus


Razem 50 stron materiałów!

piątek, 22 stycznia 2016

Zaparcia. Jak się ich pozbyć

Jak na zawsze pozbyć się zaparć Zobacz poradnik>>>

Podobno co trzeci Polak cierpi na zaparcia. Jeśli należysz do tej grupy, zapewne stosujesz już jakieś środki zaradcze:

Spożywasz produkty bogate w błonnik: czy zdajesz sobie jednak sprawę, że zbyt dużo błonnika w połączeniu z małą ilością wody zapycha jelita i powoduje efekt wręcz odwrotny?
Pijesz dużo wody: jednak co zrobić, żeby woda zatrzymała się w organizmie i nawilżała ciało, a nie przelatywała przez ciebie jak przez syfon?
Spożywasz ciemne pieczywo: ale czy wiesz, że bardzo często chleb jest ciemny, ponieważ piekarz dodaje do niego słód oraz, że razowe pieczywa nie służą każdemu?
Pijesz produkty mleczne zawierające dobre bakterie np. bifidophilus: bardzo dobrze, ale w większości przypadków kefiry i jogurty szkodzą szczególnie tym, którzy mają konstytucję zimną. Na szczęście możesz jeść inny produkt spożywczy, który działa podobnie.
W najgorszym razie zażywasz tabletkę przeczyszczającą, zzyli sprawiasz, że sytuacja staje się jeszcze bardziej krytyczna. Tabletka bowiem działa niezwykle agresywnie i tak naprawdę rozleniwia, osłabia i odwadnia twoje jelita. A poza tym działa tylko raz, a potem wszystko wraca do „normy”.
A teraz zadam ci pytanie: czy chcesz naprawdę pozbyć się uciążliwych zaparć i sprawić, aby twój układ trawienny zaczął pracować prawidłowo? Jeśli tak, instrukcję znajdziesz w tej książce. Ten poradnik został napisany dla ciebie, a nie dla lekarzy. Oznacza to, że w prosty i klarowny sposób przekazuję ci wiedzę, której korzenie sięgają kilku tysięcy lat wstecz. Dzięki niej poznasz:

7 zasad zdrowego stylu życia;
proste techniki relaksacyjne;
11 niezwykle prostych przepisów i porad, dzięki którym odrzucisz tabletki przeczyszczające.
A wszystko po to, aby twój organizm wrócił do równowagi, a zaparcia przeszły do lamusa.

Poradnik składa się z dwóch części. W pierwszej omawiam głównie teoretyczne zasady żywienia: jakich produktów unikać, a czego nie jeść absolutnie? Co zrobić, żeby jedzenie, które spożywasz służyło twojemu zdrowiu i dodawało energii?

Druga część zawiera bardzo proste przepisy i porady na potrawy, dzięki którym będziesz mogła wyrzucić tabletki przeczyszczające do kosza. Dodatkowo zapoznasz się z dwoma banalnie prostymi ćwiczeniami, dzięki którym stres nie będzie miał już na tobą tak silnej władzy.

Nie czekaj na cud, powrót do zdrowia zależy tylko od ciebie!


Ewa Solankowa jest terapeutką zabiegów ajurwedyjskich. Ukończyła wiele kursów zdrowego stylu życia i technik jogowskich. Praktykuje ćwiczenia oddechowe, jogę i medytację. Od kilkunastu lat odkrywa medycynę i kulturę Wschodu, gotuje wg 5 Przemian. Jeśli wiesz, co i jak jeść, możesz śmiało uznać jedzenie za jedno z najprostszych i najskuteczniejszych lekarstw. Pożywienie to wielki dar, nie wolno nam go zmarnować!
Jak na zawsze pozbyć się zaparć Zobacz poradnik>>>

środa, 20 stycznia 2016

Lecznicze napitki

Lecznicze napitki - miody, kwasy, piwa, napoje ziołowe... 250 przepisów ZOBACZ>>>

RODZJE NAPOJÓW

   Ponieważ wszystkie składniki proponowanych do przygotowania domowym sposobem napitków są powszechnie i łatwo dostępne, nie widzę większego problemu, aby na co dzień gościły w naszej kuchni.

   W niniejszej książce omówiono dziesięć grup leczniczych napitków. Oto kilka zdań wyjaśniających czym dany napitek jest:

   Herbaty - to nic innego, tylko napary (rzadziej wywary lub odwary) z ziela, liści, kory bądź kwiatów (do ziół zalicza się również herbatę chińską, czyli tę prawdziwą. Napar to postać stosowana najczęściej i najłatwiejsza do przygotowania w warunkach domowych. Sporządza się go w ten sposób, iż określoną ilość ziół zalewamy wrzącą wodą, przykrywamy i czekamy przez około 15 - 20 minut, aż naciągną, później zaś przecedzamy i możemy używać. Odwar powstaje w wyniku gotowania ziół pod przykryciem w czasie od 2 do 4 minut od zawrzenia; w wyniku gotowania przedostają się z surowca zielarskiego te substancje, które na skutek parzenia przedostać by się nie mogły. Wywar tym tylko się różni od odwaru, iż od momentu zawrzenia, do końca przygotowania go, musi minąć od 5 do 10 (rzadko dłużej) minut.

   Kawy - to, podobnie jak herbaty, napary, odwary lub wywary ziołowe, tyle że otrzymywane nie z liści, kwiatów bądź ziela, ale z na ogół z korzeni lub nasion.

   Kompoty - uzyskuje się przez ugotowanie owoców w wodzie. Można je ewentualnie posłodzić lub doprawić „korzeniami”.

   Kwasy - są to tradycyjne rosyjskie, białoruskie i ukraińskie napoje orzeźwiające przygotowywane na ogół z jęczmiennego lub żytniego słodu, żytniego (rzadziej pszennego) chleba, mięty, a także - w rozlicznych wariantach - dodatku rozmaitych dodatków smakowych i zapachowych. O kwasach obok piwa i miodu - wspomina się w literaturze ruskiej już z okazji uczty wydanej po chrzcie księcia Włodzimierza Wielkiego.

   Miody - „najdawniej znane, o wspaniałej tradycji, doskonałe napoje winne, z których wyrobu słynęły niegdyś Polska i Litwa, są napojami alkoholowymi otrzymywanymi przez fermentację alkoholową brzeczki miodowej z ewentualnym dodatkiem chmielu i innych przypraw ziołowo-korzennych. Miody pitne zawierają 9-18% alkoholu.”1

   Napoje - uzyskuje się z ziół, soków owocowych, wody i ewentualnie cukru lub miodu, przez macerację, gotowanie, parzenie, lub po prostu mieszanie świeżych soków z wodą i dodatkami smakowymi i zapachowymi.

   Piwa - „Definicja piwa jest prosta, głosi, że jest to napój o niskiej mocy, otrzymywany w drodze fermentacji alkoholowej brzeczki piwnej przygotowywanej ze słodu, chmielu i wody przy użyciu drożdży. (...) Piwo jest napojem orzeźwiającym, o niskiej zawartości alkoholu, lekko podniecającym, a dzięki przyjemniej goryczce chmielowej, pienistości i wydzielaniu się dwutlenku węgla dobrze zaspokaja pragnienie, wzmaga wspaniale apetyt oraz przyśpiesza trawienie.”2

   Sbitienie - to tradycyjnie rosyjskie (rzadziej ukraińskie) gorące napoje. Przygotowywane z gorącej wody, rzadko słabego piwa lub wina, z dodatkami licznych mocno aromatycznych „korzeni” tak „zamorskich”, jak i ojczystych - np. liścia laurowego, cynamonu, goździków, czy kłącza tataraku. Dawniej - często do sbitieni dodawano spirytus. Sbitienie były popularne na terenie Rosji aż do początków XX stulecia, później zostały wyparte przez inne napoje, przede wszystkim herbatę. To dla przygotowywania sbitieni, nie zaś herbaty, wynaleziono samowar.

   Soki - na ogół otrzymuje się przez wyciśnięcie płynu ze świeżych owoców, bądź liści, albo łodyg roślin.

   Syropy - syrop można przygotowywać na trzy sposoby: w wyniku odparowania bardzo mocno osłodzonego wywaru; przez gotowanie świeżych i silnie rozdrobnionych części roślin leczniczych w syropie złożonym z wody i cukru (musi ich być wagowo 1:1); bądź wreszcie w wyniku zasypania cukrem krystalicznym świeżego surowca zielarskiego (dokładnie tak samo, jak czyni się to z owocami) i po „puszczeniu” soku, zlaniu go do oddzielnych naczyń (sok powstaje przez wyciśnięcie go ze świeżego surowca zielarskiego, którym mogą być nie tylko bogate w wodę owoce, ale również i inne części roślin).
O DOBROCZYNNYCH MOCACH ZAKLĘTYCH W ROŚLINACH...

   Rośliny towarzyszą człowiekowi od zarania dziejów. To one właśnie zawsze stanowiły podstawę naszej diety, w której mięso i jego przetwory odgrywały mniejszą rolę.

   Obcując od wieków z roślinami, stopniowo odkrywaliśmy także inne ich zalety i wartości. Nauczyliśmy się je wykorzystywać do sporządzania ubiorów, niektóre z nich stosować jako środki kosmetyczne, innych używać do poprawiania smaku i aromatu niezbyt wykwintnych potraw, do konserwowania żywności, garbowania skóry, sporządzania farby... Znalazły się wśród nich takie, którym przypisaliśmy znaczenie magiczne bądź zarezerwowaliśmy je na ofiary składane siłom nadprzyrodzonym.

   Właściwości pewnych roślin lub ich przetworów, które nas odurzały i sprowadzały halucynacje, uznaliśmy za wyjątkowo cenne, bo pozwalające choćby na krótko oderwać się od szarzyzny codzienności, zapomnieć o lękach, smutkach, niedolach. Uwierzyliśmy, iż mają moc przenoszenia nas do innego, lepszego świata.

   Nie sposób wreszcie pominąć roli, jaką odegrały w zaraniu naszej cywilizacji.

   Otóż, gdy nauczyliśmy się je uprawiać (a nie tylko zbierać rosnące naturalnie), stało się możliwe życie osiadłe - powstały miasta, rozwinęły się rzemiosła, rozkwitła nauka i sztuka.

   Nie może się tedy wydawać dziwne, że w trakcie wielopokoleniowych obserwacji dokonaliśmy również najwartościowszego dla nas odkrycia, że pewne przetwory roślinne przyjęte doustnie potrafią nas uwolnić od wielu chorób i dolegliwości albo przynajmniej je złagodzić.

   W miarę upływu czasu naszym oczom odsłaniały się tajemnice poszczególnych gatunków. Odkrywaliśmy, w których i jakie dobroczynne moce są zaklęte, ale również, które spośród nich swymi jadami mogą zabijać. Wreszcie nauczyliśmy się korzystać także z owych jadów, które odpowiednio dawkowane okazały się cennymi lekami.
Zaczątki wiedzy medycznej, tajemnicę leczniczych mocy roślin poznano, zanim człowiek nauczył się uprawiać rolę, rozwijając ją aż po dzień dzisiejszy...

   Doświadczenia tamtej „prymitywnej” (jak to się dziś określa) medycyny były duże. W starożytnym Egipcie i Mezopotamii powstały potężne centra, z których osiągnięć pełnymi garściami czerpali Grecy, a za ich pośrednictwem Rzymianie. Gdy zaś imperium rzymskie padło pod naporem barbarzyńskich hord, mnisi, zielarze, znachorzy, zamawiacze-owczarze, szeptunki i kto tam jeszcze przejęli funkcje dawnych lekarzy do czasu, gdy nowo otwarte uniwersytety wydały pierwszych doktorów medycyny...

   Potem przyszły czasy, kiedy w Europie rerum medicarum scientia zakazała roślinom leczyć.

   A dziś? Roślinom się wciąż nie dowierza. Tymczasem są one naprawdę niezastąpione, cudowne, wspaniałe...

   Na Wschodzie tajniki ziół poznali doskonale Chińczycy, Tybetańczycy, Hindusi, Japończycy, ludy zamieszkujące Syberię, Koreę... W Ameryce zaś Majowie, Aztekowie, Inkowie, mieszkańcy północnoamerykańskich prerii, puszcz i lodowych pustkowi... I tam zresztą po dziś dzień wiedzę dawno odeszłych do wieczności przodków wykorzystuje medycyna, nie zawsze tylko ta nieoficjalna...

   Obecnie w kręgu cywilizacji euro-amerykańskiej rozpoczął się renesans ziołolecznictwa. Przybywa leków ziołowych (niektórych wprost nie da się zastąpić preparatami chemicznymi), rośnie zaufanie do nich.

   W różnych częściach roślin znajdują się substancje biologicznie czynne, dzięki którym można przywracać rozstrojone przez chorobę prawidłowe funkcjonowanie organizmu, zapobiegając powstawaniu chorób i wspomagając jego siły obronne, albo wspomagać działanie innych leków, niezbędnych, zasadniczych i niezastąpionych w danej kuracji.

   I w tym miejscu rodzi się pytanie: Czy leki ziołowe muszą być wstrętne i niesmaczne? Łatwo domyślić się odpowiedzi: Oczywiście nie! Chociaż - niczego nie ukrywając, powiedzieć muszę - niektórych w żaden sposób nie da się przyjmować ze smakiem i radością. Ale czy tego samego nie można powiedzieć o „lekach chemicznych”?
Istnieje jednak spora liczba leków ziołowych - nas będą teraz interesować tylko te w postaci nalewek i innych trunków (w tym miodów, piw, kwasów...) - które doskonale (albo przynajmniej ciekawie) smakują, wyglądają, pachną, ale także albo same leczą, albo wspomagają leczenie najrozmaitszych chorób innymi lekami.
Lecznicze napitki - miody, kwasy, piwa, napoje ziołowe... 250 przepisów ZOBACZ>>>

poniedziałek, 18 stycznia 2016

Zastosowanie przypraw roślinnych

Zastosowanie przypraw roślinnych

Od najpradawniejszych czasów człowiek spożywał nie tylko mięso i ryby, nie tylko ślimaki, małże, kraby, robaki i wszystko to co biega, fruwa, pełza, ale także korzenie bulwy i korzenie roślin, ich owoce, a można domniemywać, że także liście i pędy niektórych gatunków.

   Czy były to już przyprawy w dzisiejszym słowa znaczeniu? Nie, na pewno nie. Ale sam fakt spożywania roślin w czasach w czasach sprzed neolitu, czyli z okresu kiedy rolnictwo dopiero miało powstać, a ludzie począć prowadzić osiadły tryb życia dał początek wiedzy na ich temat.

   Bo nie istotne jest to, jaki „chwast” można zjeść, czy jaki owoc, bulwę, korzeń, lecz również posiadać o nich wiedzę: jak smakują, jak pachną i - co bezwzględnie najistotniejsze - czy nie szkodzą.

   Na zdobycie takiej wiedzy ludzkość miała tysiące i tysiące lat. I zdobyła ją. Dziś uznano iż zastosowanie przyprawowe posiada parę setek roślin i grzybów.

   Ale żeby umieć wykorzystać je w kuchni, najpierw naprawdę musi się wiedzieć wszystko o danej roślinie, czy grzybie, jak oddziałuje na nasze organizmy, jaki ma aromat i smak, a dobrze też wiedzieć jakie substancje biologicznie aktywne zawarte są w konkretnym gatunku.

   Niezwykle istotne jest to, w jaki sposób i w jakich ilościach dodawać do przygotowanych potraw roślin przyprawowych, bądź grzybów.

   Przyprawy poprawiają smak, aromat, ale także - przynajmniej część z nich - pomaga naszemu zdrowiu.
Przykre, że w Polsce używa się bardzo mało przypraw roślinnych. Istnieje jakby rodzaj kanonu, który ktoś, kiedyś wymyślił, i którego kurczowo się trzymamy. Myślę że w każdej kuchni mamy pieprz czarny, listek laurowy, angielskie ziele (czyli korzennik lekarski, albo jeszcze inaczej pimentę), cebulę, czosnek (nie zawsze), pietruszkę, marchew i niekiedy seler. Jakoś nic więcej nie przychodzi mi do głowy. No, może jeszcze majeranek, cynamon, czy imbir.

   Ostatnimi czasy pod względem stosowania przypraw roślinnych, i tych pochodzących z grzybów, jest jakby nieco lepiej. Wynika to z faktu, iż coraz łatwiej kupić gotowe, paczkowane - i na dodatek z opisem co i do czego dosypać - przyprawy.

   Ale to nie tak. To my sami powinniśmy umieć korzystać z roślin i grzybów (jako przypraw), kierując się naszym smakiem i węchem. To co jest dobre dla jednego, może być wstrętne dla drugiego, zatem zachęcam po poznawania roślin przyprawowych, tworzenia mieszanek z nich niejako na własną rękę, a zapewniam, że da nam to dużo satysfakcji. Mało tego, jeśli będziemy systematycznie używać przypraw roślinnych i grzybowych, z czasem zmieni się nam smak, tak że nie będziemy mogli niczego spożywać, wpierw go nie przyprawiwszy; potrawy nie przyprawione staną się dla nas mdłe i nieapetyczne. I jeszcze jedna korzyść, na pewno - jeśli tylko systematycznie będziemy używać przypraw - poprawi się stan naszego zdrowia, a wraz z nim zapewne też i samopoczucia.

   Pamiętajmy tylko jednym, że nie powinno się dodawać przypraw w nadmiarze, bo po prostu psuje to ich smak, zamiast go poprawiać.

   Pamiętajmy jeszcze o jednym, że tzw. włoszczyznę należy dodawać drobno posiekaną (ale niekoniecznie, jeśli chcemy usunąć ją z garnka tuż przed jedzeniem) kilka minut przed końcem gotowania.

   Aby przyprawy roślinne i grzybowe zachowały wartość, nie traciły smaku i aromatu, powinno się je przechowywać w szczelnie zamkniętych pojemnikach - ceramicznych lub szklanych. Nie wolno ich trzymać nad kuchnią, bo chociaż jest to dla nas wygodne - ot, wystarczy sięgnąć ręką, nagrzewają się, co im (i nam też oczywiście) nie wychodzi na drowie. A zatem trzymajmy je z dala od kuchni, w miejscu suchym. Jeśli dodajemy kilka przypraw do tej samej potrawy, powinniśmy to czynić jednocześnie (z wyjątkiem świeżo zerwanych, zielonych, te traktujemy jak wspomnianą wcześniej włoszczyznę).

   Absolutnie zabronione jest bezpośrednie wsypywanie przypraw z pojemników do garnków z gotującymi się potrawami, bo przyprawy przy okazji łatwo zawilgocić, a tym samym narazić je na spleśnienie i utracić.

środa, 13 stycznia 2016

Postaci leków ziołowych

Postaci leków ziołowych

Napar to postać stosowana najczęściej i najłatwiejsza do przygotowania w warunkach domowych. Sporządza się go w ten sposób, iż określoną ilość ziół zalewamy wrzącą wodą, przykrywamy i czekamy przez około 15-20 minut, aż naciągną, później zaś przecedzamy i możemy używać.

   Odwar powstaje w wyniku gotowania ziół pod przykryciem w czasie od 2 do 4 minut od zawrzenia; w wyniku gotowania przedostają się z surowca zielarskiego te substancje, które na skutek parzenia przedostać by się nie mogły.
Wywar tym tylko się różni od odwaru, iż od momentu zawrzenia, do końca przygotowania go, musi minąć od 5 do 10 (rzadko dłużej) minut.

   Macerat to również rodzaj wodnego wyciągu, tyle, że przygotowany zgoła inaczej; nie gotuje się ziół, a zalewa je chłodną (o temperaturze pokojowej) przegotowaną wodą i pozostawia na okres od 6 do 12 godzin, później przecedza i zużytkowuje.

   Nalewka to wyciąg alkoholowy, a powstaje w wyniku zalania ziół spirytusem, wódką, a czasem też (bardzo rzadko) wytrawnym winem gronowym; nalewkę przygotowuje się w szczelnie zamkniętym naczyniu przez określony czas, podczas którego substancje aktywne przechodzą do alkoholu.

   Syrop można przygotowywać na trzy sposoby: w wyniku odparowania bardzo mocno osłodzonego wywaru; przez gotowanie świeżych i silnie rozdrobnionych części roślin leczniczych w syropie złożonym z wody i cukru (musi ich być wagowo 1:1); bądź wreszcie w wyniku zasypania cukrem krystalicznym świeżego surowca zielarskiego (dokładnie tak samo, jak czyni się to z owocami) i po „puszczeniu” soku, zlaniu go do oddzielnych naczyń (sok powstaje przez wyciśnięcie go ze świeżego surowca zielarskiego, którym mogą być nie tylko bogate w wodę owoce, ale również i inne części roślin).

   Oprócz wymienionych postaci leków ziołowych, są również i inne, które tylko wymienię, z tej racji, iż w warunkach domowych przygotowuje się je niezmiernie rzadko, albo prawie wcale. Są nimi: proszki, powidła, plastry, maści, mazidła i inne.

   Wreszcie na koniec kilka uwag na temat przeprowadzania samej kuracji ziołowej:

  
    zioła używane do przyrządzania lekarstw muszą być dobrze znane, musi się mieć absolutną pewność, że mamy to zioło, którym zamierzamy się leczyć,

    zioła zawsze muszą być świeże (za takie na ogół uważa się te, które od chwili zbioru i ususzenia nie były przechowywane dłużej niż jeden rok, od owej reguły są nieliczne wyjątki, nad którymi nie ma potrzeby dłużej się rozwodzić), zioła muszą być pozbawione zanieczyszczeń, wszelkich obcych domieszek, posiadać swoistą barwę i zapach, nie mogą być spleśniałe,

    napary, maceraty zachowują swą wartość przez 8 do 10 godzin od chwili przyrządzenia,

    wywary i odwary zaś około doby,

    przeprowadzając kurację ziołową musimy bezwzględnie ściśle przestrzegać zalecanego dawkowania,

    leczenie określonym ziołem, czy też określoną mieszanką ziołową nie może trwać dłużej niż trzy miesiące, ponieważ po upływie tego okresu organizm na ogół przyzwyczaja się do leku, a zatem ów ostatni przestaje wywierać oczekiwany skutek,

    najlepiej po około 2-tygodniowej kuracji ziołowej zrobić 4-5-dniową przerwę, aby organizm nieco „odzwyczaić” od leku, a później - jeśli nadal będzie zachodzić taka potrzeba - kontynuować kurację,
naparów, odwarów, maceratów i nalewek nie powinno się słodzić, można odstąpić od tej zasady w przypadku podawania specyfiku dzieciom, ale również korzystniej będzie użyć miodu pszczelego zamiast cukru,

    napary, odwary i wywary zawsze należy pić ciepłe, pić je wolno, małymi łykami.

poniedziałek, 11 stycznia 2016

O ziołach i leczeniu ziołami

O ziołach i leczeniu ziołami 

Rośliny otaczają nas przez całe życie. Są wszędzie - i na wsi, i w betonowym mieście, w polu, na łące, w parku czy w lesie. Goszczą też w zdecydowanej większości domów. I chyba dlatego, iż jest ich pełno dookoła spowszedniały nam do tego stopnia, iż na ogół ich nie dostrzegamy.

   A przecież bez roślin nie tylko że nie moglibyśmy żyć my, ale nie mogłoby żyć żadne zwierzę mieszkające na tej planecie. To one przecież dostarczają do atmosfery tlenu niezbędnego do oddychania. To one służą nam za pokarm. To one nas odżywiają i one wreszcie dostarczają surowca do produkcji wielu cennych, a niekiedy wręcz niezastąpionych leków. A przecież rośliny mają jeszcze wiele innych zalet.

   Ważnym osiągnięciem współczesnej nauki było odkrycie tak zwanego promieniowania biologicznego. Mimo, iż nie wiemy zbyt wiele o tym zjawisku, niemniej dzięki posiadanej już wiedzy i tak sporo możemy zrozumieć. A rozumiemy najważniejsze, to mianowicie, iż wszystkie organizmy żywe na Ziemi, wzajemnie oddziałują na siebie fizycznie, ale również w sposób niejako pozafizyczny.

   Rośliny towarzyszą człowiekowi od zarania jego dziejów. To one zawsze stanowiły podstawę naszej diety, w której mięso i jego przetwory odgrywają mniejszą rolę.

   Obcując tedy z roślinami od wieków, stopniowo odkrywaliśmy także inne ich zalety i wartości. Nauczyliśmy się je wykorzystywać do sporządzania ubiorów (tkanin, tapy), niektóre z nich stosować jako środki kosmetyczne, innych używać do poprawiania smaku i aromatu niezbyt wykwintnych potraw, czy przy ich pomocy konserwować żywność, garbować skóry, sporządzać farby... Znalazły się wśród nich takowe, którym przypisaliśmy znaczenie magiczne, bądź zarezerwowaliśmy je (jak np. kadzidłowiec - Boswellia carteri) na ofiary składane siłom nadprzyrodzonym.

   Właściwości pewnych roślin, lub ich przetworów, dzięki temu, iż nas odurzały i sprowadzały halucynacje, uznaliśmy za wyjątkowo cenne, bo pozwalające choćby na krótko oderwać się od szarzyzny codzienności, zapomnieć o lękach, smutkach, niedolach. Uwierzyliśmy, iż mają moc przenoszenia nas do innego, lepszego świata.

   Nie sposób wreszcie pominąć roli, jaką odegrały w zaraniu naszej cywilizacji. Otóż, gdy nauczyliśmy się je uprawiać, stało się możliwe życie osiadłe - powstały miasta, rozwinęły się rzemiosła, rozkwitła nauka i sztuka. Przez neolit, epokę brązu, doszliśmy do epoki żelaza, by wreszcie rozszczepić atom i ruszyć (na razie bardzo małymi kroczkami) na podbój innych światów. I nie jest prawdą, iż zręby kosmodromów zbudowali genialni przedstawiciele nauk ścisłych i technicznych. Zbudował je bowiem kilkanaście tysięcy lat temu, u schyłku średniej epoki kamienia jakiś bezimienny rolnik, który wsiawszy po raz pierwszy ziarna zbóż w spulchnioną ziemię, wytyczył nową ścieżkę naszej cywilizacji.

   Nie może się tedy wydać dziwne, iż w trakcie wielopokoleniowych obserwacji, dokonaliśmy również najwartościowszego dla nas odkrycia, tego mianowicie, iż pewne przetwory roślinne przyjęte doustnie lub wykorzystane zewnętrznie potrafią nas uwolnić od wielu chorób i dolegliwości. W miarę upływu czasu coraz bardziej naszym oczom odsłaniały się tajemnice poszczególnych gatunków. Odkrywaliśmy w których i jakie dobroczynne moce są zaklęte, ale również które spośród nich swymi jadami mogą zabijać. Wreszcie, w miarę upływu czasu, nauczyliśmy się korzystać także z owych jadów, które odpowiednio dawkowane okazały się cennymi lekami.

   Zaczątki wiedzy medycznej, tajemnicę leczniczych mocy roślin, poznano jeszcze zanim człowiek nauczył się uprawiać rolę, zaś ludzie którzy wiedzę ową posiadali wyróżniali się spośród grup plemiennych, ciesząc się szacunkiem i poważaniem.

   Na ogół zresztą łączyli z funkcjami lekarskimi także i funkcje czarowników, szamanów, czy kapłanów i potrzeba było wielu wieków i wielu pokoleń, aby zawód lekarza oddzielić od kapłaństwa.

   Doświadczenia tamtej „prymitywnej” (jak to się dziś określa) medycyny były spore. W starożytnym Egipcie  i Mezopotamii powstały dwa potężne centra, z osiągnięć których pełnymi garściami czerpali Grecy, a za ich pośrednictwem Rzymianie.

   Gdy zaś Imperium Romanum padło pod naporem barbarzyńskich hord, w morzu ciemnoty wiedzę starożytnych pielęgnowali i przechowywali mnisi osiadli w licznych klasztorach rozsianych po całym kontynencie europejskim (a także w Azji i Afryce Północnej), a łącząc je z miejscowymi tradycjami zielarskimi służyli chorym jak umieli najlepiej.

   Na wschodzie tajniki ziół poznali doskonale Chińczycy, Tybetańczycy, Hindusi, Wietnamczycy, Laotańczycy, Koreańczycy... Tam zresztą po dziś dzień wiedzę starożytnych wykorzystuje współczesna medycyna (którą się określa mianami: „naukowej”, albo „oficjalnej”).

   Dziś w kręgu cywilizacji euro - amerykańskiej rozpoczął się renesans ziołolecznictwa. Przybywa leków ziołowych (niektórych wprost nie da się zastąpić preparatami chemicznymi), rośnie zaufanie do nich, a co najważniejsze i co najbardziej cieszy, coraz więcej lekarzy poważnie interesuje się fitoterapią, upatrując w niej nie konkurentkę, lecz sojuszniczkę chemioterapii.

   Rośnie również zainteresowanie ziołami i zielarstwem szerokich rzesz społeczeństwa. I tu właśnie mogą się jawić pewne - niekiedy poważne - niebezpieczeństwa. Wielu z nas bowiem mając na temat leków roślinnych absolutnie błędne mniemanie, uważa iż każdy bez wyjątku zupełnie bezpiecznie może się nimi kurować na własną rękę.

   Otóż nic bardziej fałszywego od takowego poglądu! Przede wszystkim istnieje, i to całkiem sporo, ziół silnie działających, czy zgoła trujących.

   W tym właśnie miejscu chciałbym zaznaczyć, iż fakt omawiania przeze mnie właściwości leczniczych, opisywanych w dalszej części książki roślin nie oznacza, iż namawiam czytelników do tego, by zawsze leczyli się sami i to wyłącznie preparatami roślinnymi.

   Owszem, zachęcam do korzystania z nich w większym zakresie niż jest to na ogół praktykowane, ale na własną rękę jedynie w niezbyt poważnych dolegliwościach. Gdy zaś choroba manifestuje się gwałtownymi objawami, bądź zalicza się ją w poczet poważnych, wówczas pomocniczo możemy stosować zioła, wyłącznie za wiedzą i pod kontrolą lekarza.

   Kurowanie się bez jego wiedzy, nawet zdało by się „niewinnymi ziółkami”, nie zawsze musi przynosić oczekiwany efekt poprawy zdrowia. Czasem zaś może poskutkować wręcz odwrotnie - miast leczyć, będzie szkodziło.

   Sami nie jesteśmy przecież w stanie prawidłowo rozpoznać choroby, a zatem nie możemy dobrać odpowiedniego leku. A jeśli nawet to się nam uda, trudno znów będzie określić dawkowanie. Prócz tego wszystkiego w konkretnych przypadkach, mogą istnieć przeciwwskazania co do konkretnych leków.

   Decydując się zatem na kurację ziołową, musimy o tym co powiedziałem wyżej pamiętać.

   Używając terminu „zioła”, mam na myśli nie rośliny zielne, jednoroczne, dwuletnie czy byliny, lecz zebrane, ususzone, czy w inny sposób przygotowane do użycia części (korzenie, kłącza, pędy - noszące po ususzeniu nazwę „ziele”, liście, kwiaty, drewno, korę, znamiona, owoce, szypułki, nasiona, zarodniki, bulwy, cebule...) roślin zielarskich, w tym również drzew, krzewów czy pnączy.

   W ziołach znajdują się substancje biologicznie czynne, dzięki którym można korzystnie wpływać na organizm, przywracając rozstrojone przez chorobę jego prawidłowe funkcjonowanie.

   Ponieważ nie miałem ambicji napisania podręcznika ziołolecznictwa ograniczę się tutaj jedynie do wymienienia większości nazw związków farmakologicznie czynnych . Kto zaś bardzo ciekaw i chciałby się dowiedzieć o nich dużo, dużo więcej, bardzo dokładnie poznać działanie i budowę chemiczną, może przecież sięgnąć do jakże obfitej literatury fachowej.

   A zatem w ziołach występują między innymi: alkaloidy, glikozydy, saponiny, gorycze, garbniki, substancje aromatyczne, olejki eteryczne, terpeny, oleje, glukokininy (substancje zbliżone budową do insuliny), śluzy, fitohormony (hormony roślinne), sole mineralne, witaminy...
ak z powyższej - niekompletnej przecież - listy wynika, każda roślina to przebogate laboratorium chemiczne, które, gdy umiemy z niego skorzystać, może być na nasze usługi. A umieć korzystać, to znaczy umieć przygotować lek.

piątek, 8 stycznia 2016

Dieta dla biznesmena

Dieta dla biznesmena Michel Montignac  

Jest to poradnik w którym znajdziesz odpowiedzi na następujace pytania:

jak schudnąć i pozostać szczupłym - bez wyrzeczeń
jak nie przytyć jadając w restauracjach
jak dzieki jedzeniu osiągnąć szczyt sprawności fizycznej i psychicznej.

Kiedy ktoś mnie pyta, w jaki sposób udało mi się schudnąć i zachować niższą wagę ciała, od wielu lat odpowiadam:   – Często jadam na mieście i biorę udział w obiadach służbowych.
            Odpowiedzią jest pełen niedowierzania uśmiech. Być może także ty, Czytelniku, uznasz to wyznanie za paradoks, szczególnie jeśli obowiązki zawodowe zbyt często wymagają od ciebie podobnego poświęcenia. Na pewno starasz się wyznaczać sobie złote zasady dietetyczne i próbujesz rozmaitych diet odchudzających. Niewątpliwie zauważyłeś, że większość wzajemnie się wyklucza. Co gorsza, ich efekty, jeśli w ogóle się pojawią, są krótkotrwałe. Często też trudno jest pogodzić dietę z obowiązkami zawodowymi i stylem życia. Nic dziwnego, że twoje problemy z tuszą wciąż spędzają ci sen z powiek.
Na początku lat osiemdziesiątych minionego wieku, dobiegając czterdziestki, ważyłem prawie osiemdziesiąt kilogramów – o sześć więcej niż powinienem. Wydaje się, że to nic wielkiego dla młodego jeszcze człowieka mającego ponad metr osiemdziesiąt wzrostu. Moje życie zawodowe i społeczne było ustabilizowane. Rzadko się przejadałem. Jedyną okazję po temu stanowiły spotkania rodzinne. Na południu Francji, skąd pochodzę, sztuka kulinarna stanowi element miejscowej tradycji i dziedzictwa kulturowego. Zrezygnowałem z używania cukru (wyjątek stanowiła jedna łyżeczka dodawana do kawy), pod pretekstem uczulenia nie jadałem ziemniaków. Nie piłem też alkoholu, z wyjątkiem rzecz jasna wina. Przez rok przybierałem na wadze, powoli, lecz systematycznie, aż doszedłem w końcu do owych sześciu kilogramów nadwagi. Jednak, porównując się z innymi, nigdy nie miałem uczucia, że odstaję od średniej. Byłem nawet w lepszej formie niż przeciętny mężczyzna w moim wieku. Niestety, moje życie zawodowe uległo gwałtownej zmianie. Zostałem przeniesiony do centrali firmy, w której pracowałem, i mój zakres obowiązków znacznie się poszerzył. Spędzałem wiele czasu, podróżując do podległych mi oddziałów regionalnych. Każda wizyta wiązała się z koniecznością uczestniczenia w kolacjach z kontrahentami, przyjęciach i business lunchach. Pracowałem w Paryżu jako rzecznik prasowy firmy. Do moich obowiązków należało towarzyszenie zagranicznym gościom w najlepszych stołecznych restauracjach. Nie było to z mojej strony poświęceniem. Uważałem (i wciąż jestem tego zdania), że restauracje są idealnym miejscem do prowadzenia rozmów – przyjemność płynącą ze spożywania wykwintnego posiłku można połączyć z interesującą konwersacją i nawiązywaniem nowych znajomości. Jako specjalista od problematyki kontaktów międzyludzkich mogę zapewnić, że nie znam lepszego sposobu prowadzenia negocjacji z klientem. Trzy miesiące po otrzymaniu awansu zacząłem przybierać na wadze. Nagle okazało się, że mam trzynaście kilogramów nadwagi! Trzytygodniowy pobyt w Wielkiej Brytanii tylko w niewielkim stopniu poprawił tę sytuację. W mojej głowie rozdzwoniły się sygnały alarmowe. Jak najszybciej musiałem znaleźć jakieś rozwiązanie. Zacząłem od stosowania powszechnie znanych kuracji odchudzających, co – jak zapewne się domyślasz – nie przyniosło oczekiwanych rezultatów. Pomógł mi przypadek.
Spotkałem lekarza żywo zainteresowanego problematyką żywienia. Udzielił mi on kilku cennych wskazówek, które na pierwszy rzut oka wydawały się sprzeczne z założeniami tradycyjnej dietetyki. O dziwo, efekty ich stosowania okazały się bardzo obiecujące, co skłoniło mnie do uważniejszego przyjrzenia się całemu zagadnieniu. Ponieważ pracowałem w firmie farmaceutycznej, nie miałem problemów z dotarciem do potrzebnych mi informacji naukowych. W ciągu kilku tygodni zgromadziłem sporą kolekcję francuskich i amerykańskich publikacji dotyczących interesującego mnie podejścia do tematyki żywieniowej. Ponieważ postępowanie zgodne z zawartymi w nich regułami przynosiło rezultaty, zależało mi na poznaniu jakichś podstaw naukowych. Chciałem wiedzieć, dlaczego i jak działa ta metoda oraz jakie ma ograniczenia. Od razu założyłem, że oprócz cukru (co zrobiłem już dawno) niczego nie wyeliminuję z moich posiłków. Uczestnicząc w oficjalnych kolacjach z klientami, trudno liczyć kalorie i ograniczać się do jajka na twardo i pieczonego jabłka. Potrzebowałem innego rozwiązania. Mimo że przynajmniej raz dziennie jadałem w restauracjach, udało mi się stracić dwanaście kilogramów. Niedługo dowiesz się, Czytelniku, w jaki sposób było to możliwe. W tej chwili powiem tylko, że cała metoda polega na odpowiednim doborze potraw, restauracja zaś stanowi idealne miejsce do eksperymentowania. Poznanie zasad to jedno, postępowanie według nich – to zupełnie inna sprawa. Po kilku miesiącach moi koledzy z pracy i przyjaciele zaczęli mnie prosić, abym zdradził im swoją tajemnicę. Przygotowałem dla nich trzystronicowe streszczenie najważniejszych zasad odchudzania. Starałem się przynajmniej przez godzinę rozmawiać z każdym zainteresowanym i zaznajomić z naukowymi podstawami nowego sposobu odżywiania. Jednak większość moich rozmówców miała wpojone błędne pojęcie na temat odchudzania, przeważnie całkowicie sprzeczne z moimi zasadami. W rezultacie często nieświadomie popełniali poważne błędy w żywieniu, co niekorzystnie wpływało na wynik kuracji. Zrozumiałem, że konieczne jest dokładniejsze wytłumaczenie mechanizmów tej metody. Podczas pisania niniejszego poradnika przyświecały mi następujące cele:
   
            pragnąłem pomóc Czytelnikowi zmienić błędne mniemanie na temat odchudzania, stosując jak najrozsądniejsze argumenty; chciałem przedstawić naukowe podstawy niezbędne do pełnego zrozumienia procesu odżywiania;
   
            pragnąłem stworzyć proste zasady poparte naukowymi faktami;
   
            zamierzałem przygotować praktyczny poradnik, do którego Czytelnik będzie mógł zajrzeć w każdej chwili.

          Przez ostatnich kilka lat, współpracując ze specjalistami, prowadziłem obserwacje i badania oraz eksperymentowałem. Jestem przekonany, że udało mi się znaleźć prosty i skuteczny sposób odchudzania, możliwy do zrealizowania w praktyce. Wkrótce dowiesz się, Czytelniku, że przybierasz na wadze nie dlatego, że jesz za dużo, ale dlatego, że jesz źle. Dowiesz się, jak zarządzać swoją dietą, tak jak gospodarujesz swoim budżetem. Będziesz w stanie połączyć obowiązki zawodowe z przyjemnością płynącą z jedzenia. Ale przede wszystkim nauczysz się, w jaki sposób zmienić nawyki żywieniowe, nie rezygnując z tego co najlepsze.
          To nie jest książka tylko o diecie, ale wprowadzenie do nowego sposobu odżywiania się, który pozwoli ci zachować właściwą masę ciała bez rezygnowania z ulubionych dań. Będziesz zaskoczony, jak przestrzeganie wskazówek zawartych w tej publikacji poprawi twoje samopoczucie. Zrozumiesz, że nawyki związane z jedzeniem często są powodem apatii i zniechęcenia, co prowadzi do spadku wydajności zawodowej. Przekonasz się na własnej skórze, że postępując zgodnie z moimi zaleceniami, przestaniesz czuć się zmęczony, odzyskasz dawną witalność i wigor. Nawet jeśli twoja nadwaga jest minimalna lub pragniesz po prostu utrzymać obecną masę ciała, powinieneś dokładnie zrozumieć zasady, które zechcesz następnie zaadaptować do swoich potrzeb. Ta metoda przyniesie korzyści nie tylko tobie, ale także twojej firmie, staniesz się bowiem energiczniejszym i bardziej wydajnym pracownikiem. Jeśli cierpisz na schorzenia przewodu pokarmowego, niewątpliwie zauważysz ustąpienie przykrych objawów, twój system trawienny bowiem odzyska utraconą równowagę. W tej książce bronię tradycyjnej kuchni francuskiej (szczególnie zwyczaju picia wina i jedzenia czekolady). Chociaż nie było moim celem kopiowanie znanych książek kucharskich, przyznam, że miałem na to często ochotę, ponieważ jedzenie zawsze kojarzy mi się z przyjemnością (nigdy z wyrzeczeniami), a proste potrawy są równie warte spróbowania jak najwykwintniejsze dania. W swoim życiu odwiedziłem wiele wspaniałych restauracji na całym świecie. Spotkanie ze sławnym szefem kuchni jest dla mnie równie wielkim przeżyciem, jak wizyta u papieża. Sztuka kulinarna, której wyrafinowanie polega na prostocie, jest czymś tak niezwykłym, jak obraz wybitnego malarza lub dzieło sławnego kompozytora.
ZOBACZ CAŁY PORADNIK 

Dieta dla biznesmena>>>





poniedziałek, 4 stycznia 2016

Ciąża. Jak sobie radzić w trudnych sytuacjach

Dla niektórych kobiet ciąża jest trudnym wyzwaniem. Problemy mogą wynikać z faktu, że nie planowały ciąży. Jeśli nie mają partnera, mogą się obawiać, że nie dadzą sobie rady z samodzielnym wychowaniem dziecka. 
Powodem do zmartwienia będzie z pewnością kryzys w związku. Nie bez znaczenia są też choroby przewlekłe, np. padaczka lub cukrzyca. Takie komplikacje podwyższają poziom stresu u przyszłej mamy, stwarzając zagrożenie dla ciąży.

    Przykład

   „Martwiłam się, że w ciąży moja cukrzyca się pogłębi. Bałam się, że mogę zasłabnąć i zrobić dziecku krzywdę. Moja położna od razu odesłała mnie do specjalisty zajmującego się cukrzycą, który przygotował dla mnie specjalną dietę i rozwiał wszystkie wątpliwości”.

   Gerry (32 lata), cierpiąca na cukrzycę od 13. roku życia, a obecnie oczekująca pierwszego dziecka

   W takich sytuacjach zawsze należy skorzystać z porady specjalisty. Pamiętaj, że utrzymujący się stres i związany z tym niepokój mogą mieć zły wpływ na dziecko – zastanów się zatem, jak mimo trudności pomóc dziecku w rozwoju i bezpiecznym przyjściu na świat. Zapoznaj się z zebranymi poniżej sugestiami. Na pewno warto je zapamiętać.

   Kilka wskazówek, jak radzić sobie z problemami w ciąży

   • Miej zawsze pod ręką odpowiednie numery telefonów, abyś mogła w razie potrzeby natychmiast wezwać pomoc.

   • Zorganizuj własną grupę wsparcia, składającą się z przyjaciół, rodziny, innych matek.

   • Przemyśl swoją sytuację rodzinną i fi nansową. Czy możesz coś zmienić na lepsze?

   • Porozmawiaj z przyszłymi mamami, które mogą znajdować się w podobnej sytuacji.
• Przygotuj mieszkanie na przyjęcie noworodka.

   • Zaplanuj zakupy dla ciebie i dziecka. Zastanów się, co będzie wam najbardziej potrzebne, gdy urodzisz.

   • Dowiedz się, jakie ci przysługują świadczenia socjalne, mieszkaniowe lub opiekuńcze.

   • Ustal, jakie prawa i obowiązki ma ojciec dziecka w sytuacji, gdy nie mieszkacie razem.

   • Dowiedz się, jakie są prawa i rola dziadków.

   • Z wyprzedzeniem zadbaj o to, by znaleźć czas także dla siebie.
Podsumowanie

   1. To zupełnie naturalne, że na wieść o ciąży odczuwasz sprzeczne emocje.

   2. Jeśli to możliwe, wygospodaruj czas na oswojenie się z odmiennym stanem.

   3. Naucz się prosić o pomoc!

   4. Spędzaj więcej czasu z partnerem, aby umocnić wasz związek.

   5. Prowadź dzienniczek ciąży, w którym będziesz notować swoje przemyślenia i emocje, a także opisywać zmiany fizyczne zachodzące w twoim ciele.

   6. Skontaktuj się z lekarzem lub położną już we wczesnym okresie ciąży, dla zapewnienia tobie i dziecku jak najlepszej opieki.
7. Zapisuj wszelkie pytania i wątpliwości. Miej przy sobie taką listę podczas wizyt u lekarza lub rozmów z położną.

   8. Jeśli używane przez lekarza lub położną medyczne zwroty są dla ciebie niezrozumiałe, nie bój się prosić o wyjaśnienia.

   9. Wypróbuj techniki relaksacyjne i sposoby, które pozwalają łagodzić stres. Może to dobrze wpłynąć na zdrowie twoje i dziecka.

   10.  Jeśli masz jakieś szczególne trudności w czasie ciąży (np. problemy domowe, w pracy lub dolegliwości zdrowotne), powinnaś szukać różnych źródeł pomocy.