piątek, 30 października 2015

Bieganie - Pierwsze kroki – o czym warto pamiętać

Pierw­sze kro­ki w bie­ga­niu mu­szą być ła­twe. Na­le­ży za­ło­żyć, że śred­ni wiek po­cząt­ku­ją­ce­go bie­ga­cza to ra­czej 40 lat niż 25. Trze­ba tak­że przy­jąć, że chcąc wejść w bie­go­wy świat, ty­po­wy no­wi­cjusz musi ogra­ni­czyć ka­na­pę, kap­cie i sło­dy­cze. Tak więc doj­rza­ły osob­nik płci do­wol­nej po­sta­no­wił od­świe­żyć swo­je ży­cie, po­zbyć się zbęd­nych ki­lo­gra­mów i prze­żyć in­te­re­su­ją­cą przy­go­dę. I tu pierw­sze ostrze­że­nie: naj­więk­sza licz­ba kon­tu­zji do­ty­ka męż­czyzn w oko­li­cach czter­dziest­ki, w mło­do­ści czyn­nie upra­wia­ją­cych sport, któ­rzy stwier­dza­ją, że przy­szedł czas na wiel­ki co­me­back. Ser­wu­ją so­bie kil­ku­na­sto­ki­lo­me­tro­we prze­bież­ki bez żad­ne­go przy­go­to­wa­nia, bez roz­grzew­ki, w nie­od­po­wied­nich bu­tach i w nad­mier­nym tem­pie, przy czym obo­wiąz­ko­we bóle – ko­lan, ścię­gien, stóp oraz mię­śni nóg – trak­tu­ją jak zwy­czaj­ne za­kwa­sy i nie przej­mu­jąc się nimi, re­zy­gnu­ją z od­po­wied­nio dłu­giej prze­rwy na re­ge­ne­ra­cję. To pew­na i szyb­ka dro­ga do:   po­waż­nej kon­tu­zji, a na­wet nie­od­wra­cal­ne­go uszczerb­ku na zdro­wiu, znie­chę­ce­nia do bie­ga­nia oraz upra­wia­nia in­nych spor­tów, utra­ty do­bre­go mnie­ma­nia o so­bie.
 Za­pa­mię­taj!
Za­czy­naj ostroż­nie, od dłu­gich spa­ce­rów szyb­szym kro­kiem, pod­bie­ga­jąc 500 m, 1 km, 2 km itd., od­po­czy­wa­jąc, gdy or­ga­nizm uzna, że jest to ko­niecz­ne. Sys­te­ma­tycz­nie zwięk­szaj dy­stans, któ­ry prze­bie­gasz, i mi­ni­ma­li­zuj dy­stans spa­ce­rów.  Chy­ba naj­lep­szą me­to­dą, zwal­nia­ją­cą w du­żej mie­rze bie­ga­cza z ko­niecz­no­ści ana­li­zo­wa­nia wła­snych moż­li­wo­ści i for­my, jest przy­ję­cie za­ło­że­nia, jaki dy­stans i po ja­kim cza­sie chce po­ko­nać bez za­trzy­my­wa­nia się, np. 10 km po sze­ściu ty­go­dniach tre­nin­gu. W ten spo­sób moż­na suk­ce­syw­nie zwięk­szać dy­stans bie­gu, uwa­ża­jąc, by nie na­stę­po­wa­ło to za szyb­ko.
 Za­pa­mię­taj  Ta­jem­ni­ca tkwi w cier­pli­wo­ści. Dzię­ki stop­nio­wa­niu ob­cią­że­nia or­ga­ni­zmu wszyst­kie ele­men­ty two­jej bie­go­wej ma­szy­ny będą się roz­wi­ja­ły, wy­dol­ność na­dą­ży za mię­śnia­mi, ścię­gna zro­bią się na tyle ela­stycz­ne, by się nie zry­wać, na­bie­rzesz rów­nież do­świad­cze­nia.  10 km to dy­stans, któ­rym moż­na się po­chwa­lić. Zrób to. Nie znam ta­kich bie­ga­czy, któ­rzy za­koń­czy­li swo­ją spor­to­wą przy­go­dę na 10 km. Kto prze­bie­gnie 10 km, da so­bie rów­nież radę z pół­ma­ra­to­nem. Każ­dy fi­ni­szer pół­ma­ra­to­nu bez wąt­pie­nia jest za­wod­ni­kiem zdol­nym prze­biec ma­ra­ton. W tym miej­scu nie pusz­czam oka, nie ry­su­ję uśmiesz­ków, nie na­bie­ram – pi­szę to śmier­tel­nie po­waż­nie i z prze­ko­na­niem. Pra­wie każ­dy zdro­wy czło­wiek zdol­ny jest po­ko­nać ma­ra­ton, po­zo­sta­je je­dy­nie kwe­stia tem­pa, w któ­rym to uczy­ni.  Za­pa­mię­taj  „To ile ki­lo­me­trów ma ten ma­ra­ton?” – czę­sto sły­szę ta­kie py­ta­nie od la­ików. Otóż dy­stans jest nie­zmien­ny i wy­no­si 42 km i 195 m. Pół­ma­ra­ton od­by­wa się na tra­sie o dłu­go­ści 21 km i 97,5 m. Tra­sy wszyst­kich du­żych im­prez bie­go­wych mają ate­sty związ­ków lek­ko­atle­tycz­nych da­nych kra­jów (w na­szym kra­ju Pol­skie­go Związ­ku Lek­kiej Atle­ty­ki).
Będę mało ory­gi­nal­ny, gdy stwier­dzę, że naj­le­piej i naj­wy­god­niej roz­po­cząć bie­ga­nie wio­sną. Na ze­wnątrz robi się co­raz cie­plej, dni sta­ją się dłuż­sze, na tra­sach po­ja­wia się co­raz wię­cej za­wod­ni­ków. Chce się żyć i chce się coś ro­bić. Na­tu­ral­nie, je­śli taka mo­ty­wa­cja ma cię pchnąć do wło­że­nia bie­go­wych bu­tów i wyj­ścia na ze­wnątrz, to jest ona oczy­wi­ście jak naj­bar­dziej wła­ści­wa. Na­praw­dę jed­nak za­wsze jest do­bra pora na to, by roz­po­cząć bie­ga­nie. We­dług mnie naj­wię­cej ko­rzy­ści od­nie­sie się, roz­po­czy­na­jąc bie­ga­nie zimą. W okres wio­sen­ny wej­dzie się wte­dy z pew­nym przy­go­to­wa­niem i do­świad­cze­niem, a dłu­gie i cie­płe dni prze­dłu­żą za­pał, któ­ry przez te kil­ka mie­się­cy mógł tro­chę osłab­nąć.

Bieganie dla początkujących i zaawansowanych 


CAŁY PORADNIK TUTAJ>>>


poniedziałek, 26 października 2015

Bieganie dla początkujących i zaawansowanych

Bieganie dla początkujących i zaawansowanych 

CAŁY PORADNIK TUTAJ>>>


Bie­ga­nie sta­je się co­raz po­pu­lar­niej­sze. 
Wciąż przy­po­mi­nam so­bie, jak sko­men­to­wał ten trend je­den z mo­ich przy­ja­ciół: „Gdy spo­glą­dam rano przez okno, to wi­dzę wię­cej bie­ga­ją­cych niż idą­cych do skle­pu po buł­ki”. Rze­czy­wi­ście, trud­no nie za­uwa­żyć, że bie­ga­nie jest ostat­nio bar­dzo mod­ne, a upra­wia­ją­cych ten sport nie­ustan­nie przy­by­wa. Prze­cież to ta­kie ła­twe – wy­star­czy ubrać się wy­god­nie i cie­pło, za­ło­żyć od­po­wied­nie buty i za­cząć ro­bić kro­ki szyb­ciej niż w cza­sie naj­bar­dziej in­ten­syw­ne­go spa­ce­ru. Ba­nal­ne! I nie da się ukryć, bie­ga­nie nie tyl­ko jest nie­skom­pli­ko­wa­ne, ta­nie i zdro­we, lecz tak­że przy­no­si wie­le sa­tys­fak­cji.     Ideą tego po­rad­ni­ka jest przy­bli­że­nie pro­ble­ma­ty­ki bie­go­wej za­rów­no spor­tow­com zu­peł­nie po­cząt­ku­ją­cym, jak i ma­ją­cym już w tej te­ma­ty­ce pew­ną orien­ta­cję. Posta­no­wi­łem ująć ten te­mat w spo­sób, ja­kie­go mi za­bra­kło, gdy prze­glą­da­łem wy­daw­nic­twa do­ty­czą­ce bie­ga­nia.     Zna­ne mi są dwa ro­dza­je po­rad­ni­ków. Pierw­sze za­wie­ra­ją pod­sta­wo­we wska­zów­ki do­ty­czą­ce do­bo­ru obu­wia i ubra­nia, wła­ści­wej die­ty, za­po­bie­ga­nia kon­tu­zjom itp. Uj­mu­ją wspo­mnia­ne za­gad­nie­nia na tyle po­bież­nie, że śred­nio za­awan­so­wa­ny bie­gacz ni­cze­go no­we­go się z nich nie do­wie. Prze­ci­wień­stwem tego typu pu­bli­ka­cji są swo­iste bi­blie au­tor­stwa prak­ty­ków i teo­re­ty­ków tre­nin­gu. Wie­dza za­war­ta w ta­kich wy­daw­nic­twach jest per­fek­cyj­nie bez­błęd­na, ale po­da­na na po­zio­mie, któ­re­go więk­szość za­wod­ni­ków ama­to­rów zwy­czaj­nie nie ro­zu­mie. W do­dat­ku opra­co­wa­nia te czę­sto opi­su­ją wręcz nie­re­al­ne pla­ny tre­nin­go­we, któ­re za­kła­da­ją, że dana oso­ba ni­czym in­nym się nie zaj­mu­je, tyl­ko przy­go­to­wa­nia­mi do ma­ra­to­nu. Bie­ga­nie sta­no­wi moją pa­sję, ale ro­zu­miem, że bez ro­dzi­ny i pra­cy nie mogę funk­cjo­no­wać jako nor­mal­ny czło­wiek i oby­wa­tel. A za­tem choć ko­cham ten sport, to na li­ście mo­ich ży­cio­wych prio­ry­te­tów jest na czwar­tym lub pią­tym miej­scu.     Wra­ca­jąc do ra­dze­nia i tre­no­wa­nia – po­nie­waż nie zna­la­złem po­rad­ni­ka ofe­ru­ją­ce­go moim zda­niem trzeź­we, ra­cjo­nal­ne i zrów­no­wa­żo­ne po­dej­ście do bie­ga­nia, po­sta­no­wi­łem sam taką książ­kę na­pi­sać. Moją ideą jest prze­ka­za­nie cze­goś wię­cej niż tyl­ko za­chę­ty do upra­wia­nia bie­ga­nia i po­da­nia od­po­wied­nich wska­zó­wek – uwa­żam, że naj­więk­szą atrak­cją tego spor­tu są za­wo­dy. Star­ty ulicz­ne, te­re­no­we, gór­skie, na orien­ta­cję, noc­ne i pod­ziem­ne two­rzą tak in­te­re­su­ją­ce pola do sa­mo­roz­wo­ju, że aż trud­no uwie­rzyć, iż tak mało zwra­ca się na to uwa­gę. Każ­dym aka­pi­tem za­chę­cam do udzia­łu w za­wo­dach, spraw­dze­nia się, spo­tka­nia z ludź­mi, do­war­to­ścio­wa­nia, po­czu­cia, jak dzia­ła­ją en­dor­fi­ny i ad­re­na­li­na, do­sko­na­łej za­ba­wy w gro­nie zna­jo­mych. Star­ty na mniej­szych i więk­szych im­pre­zach przy­po­mi­na­ją sko­ki ze spa­do­chro­nem bądź nur­ko­wa­nie głę­bi­no­we, trwa­ją krót­ko, ale war­to na nie cze­kać i się do nich przy­go­to­wy­wać ca­ły­mi mie­sią­ca­mi. Sam za­czą­łem bie­gać, bo chcia­łem schud­nąć. Bez ni­czy­jej po­mo­cy ani po­ra­dy do­sze­dłem do tego, jak atrak­cyj­ne może być uczest­nic­two w za­wo­dach. W bie­ga­nie uda­ło mi się wcią­gnąć kil­ku­dzie­się­ciu zna­jo­mych, pra­wie wszy­scy zde­cy­do­wa­li się na star­ty w róż­nych im­pre­zach bie­go­wych. Wy­da­je się więc, że tę pro­stą ideę bie­ga­nia przez pry­zmat za­wo­dów war­to na­gło­śnić.  

Na po­czą­tek – de­cy­zja  

Za­cznij od spra­wy naj­ła­twiej­szej: od de­cy­zji. Nie­zwy­kle ła­two ją pod­jąć. Gdy po raz ko­lej­ny po­czu­jesz ukłu­cie za­zdro­ści na wi­dok bie­ga­cza na tra­sie, gdy z nie­chę­cią skon­sta­tu­jesz, że ostat­nio zbyt dużo przy­bra­łeś na wa­dze lub po pro­stu chcesz ro­bić coś in­ne­go, pójdź w to! Po­sta­nów, że za­czniesz bie­gać! Bie­ga­nie to sport bar­dzo ła­twy w re­ali­za­cji – aż się pro­si, żeby przy­najm­niej spró­bo­wać.  Naj­pierw wy­star­czą sta­re dre­sy, prze­ciw­desz­czo­wa kurt­ka, zwy­kłe ko­szul­ki oraz spor­to­we buty, któ­ry­mi z re­gu­ły każ­dy dys­po­nu­je. Do­brze jest za­cząć skrom­nie, wy­ko­rzy­stu­jąc rze­czy, któ­re już ma się w sza­fie. Nie na­ra­żaj się na wy­dat­ki w skle­pie spor­to­wym, sko­ro nie wiesz jesz­cze, cze­go po­trze­bu­jesz, co pre­fe­ru­jesz, a cze­go nie zno­sisz. Gdy tyl­ko oka­że się, że po­łkną­łeś bie­go­we­go bak­cy­la, kup od­po­wied­nie buty. Resz­tę ak­ce­so­riów do­bie­raj stop­nio­wo, wni­kli­wie za­sta­na­wia­jąc się nad każ­dym ele­men­tem. W ten spo­sób zgro­ma­dzo­ny ze­staw bę­dzie opty­mal­ny (i praw­do­po­dob­nie roz­sąd­ny ce­no­wo). Za­miast prze­bie­rać w skle­pie w ob­ci­słych sek­sow­nych gat­kach i ma­rzyć o le­do­wej czo­łów­ce, do­wiedz się le­piej, jak nie zro­bić so­bie krzyw­dy, za­czy­na­jąc przy­go­dę z bie­ga­niem, i skup się na suk­ce­syw­nym po­ko­ny­wa­niu co­raz więk­szych dy­stan­sów. Przed pierw­szą dłuż­szą prze­bież­ką przy­najm­niej prze­wer­tuj ten po­rad­nik. 

Bieganie dla początkujących i zaawansowanych 

CAŁY PORADNIK TUTAJ>>>

środa, 21 października 2015

Indeks glikemiczny

Tajemnice indeksu glikemicznego


A tu fragment:
Koncepcja indeksu glikemicznego Indeks glikemiczny mierzy zdolność danego węglowodanu (czystego węglowodanu) do podnoszenia stężenia cukru we krwi w skali o wartościach, dla których punktem odniesienia jest czysta glukoza.
            Wszystkie węglowodany zostały więc umieszczone na skali indeksu glikemicznego zależnie od ich natury – potencjału metabolicznego.
Odkrycie indeksu glikemicznego (IG) Przez długi czas uważano, że wszystkie węglowodany w tej samej ilości mają taki sam wpływ na stężenie cukru we krwi. Dlatego też, kiedy lekarze odkryli, że jeden z ich pacjentów ma cukrzycę, zalecali mu, żeby przestał jeść węglowodany (owoce, zboża, nasiona roślin strączkowych), co zmuszało chorego do stosowania diety wykluczającej, praktycznie niemożliwej do przestrzegania. Na szczęście w połowie lat siedemdziesiątych XX wieku pewien naukowiec z Uniwersytetu Stanforda w Stanach Zjednoczonych (P.A. Crapo) na podstawie licznych doświadczeń wykazał, że w przeciwieństwie do tego poglądu węglowodany mają różne oddziaływanie na stężenie cukru we krwi. Crapo był więc pierwszy, który za pomocą wielu badań dowiódł, że diabetycy mogą nadal spożywać węglowodany pod warunkiem, że prowadzą one do niewielkiego wzrostu stężenia cukru we krwi. Jego eksperymenty pokazały wręcz, że można ustabilizować cukrzycę, a nawet ją ograniczyć jedynie za pomocą rozsądnego wyboru pewnych węglowodanów.
W 1981 roku naukowiec z Uniwersytetu Toronto w Kanadzie, David Jenkins, podejmując prace prowadzone przez Crapo, pogrupował węglowodany na podstawie oddziaływania na stężenie cukru we krwi, nadając każdemu z nich indeks wyliczony w odniesieniu do glukozy, której nadano wartość 100. Indeks o wartości 100 przyznany arbitralnie glukozie przedstawia faktycznie powierzchnie trójkąta pod krzywą cukrową. Dla tej samej zawartości czystego węglowodanu (50 g) indeks glikemiczny innych węglowodanów oblicza się na podstawie następującego wzoru: Tak więc indeks glikemiczny jest tym wyższy, im większe jest przecukrzenie krwi wywołane testowanym węglowodanem.
Rola indeksu glikemicznego w odchudzaniu Crapo i Jenkins byli diabetologami. Ich badania nad różnicami w oddziaływaniu węglowodanów na poziom cukru we krwi oraz stworzenie tabeli indeksów glikemicznych miało więc na celu to, by pozwolić diabetykom na większy komfort w sprawach żywienia, a także i przede wszystkim włączyć tę nową koncepcję w leczenie cukrzycy, zachęcając specjalistów od tego schorzenia do modyfikacji stosowanych przez nich terapii. A jednak, mówiąc eufemistycznie, ich odkrycie nie wywołało wówczas wielkiego entuzjazmu w małym, zamkniętym światku cukrzycy, gdzie – jak w wielu gałęziach medycyny – nadal z nieufnością podchodzi się do rewolucyjnych odkryć. Koncepcja indeksu glikemicznego nie rozwinęła się w związku z tym specjalnie od czasu tego odkrycia i dzisiaj, po ponad dwudziestu pięciu latach, nadal często traktowana jest przez większość diabetologów z największą obojętnością mimo wszystkich badań opublikowanych od tamtej pory, a dotyczących jej znaczenia w terapii. Podział na cukry szybko i wolno przyswajalne jest błędny! Przez długi czas dietetycy dzielili węglowodany na dwie kategorie w zależności od czasu, jaki uważano za potrzebny do ich przyswojenia przez organizm. I tak węglowodany dzielono z jednej strony na cukry szybko przyswajalne, a z drugiej na wolno przyswajalne. Do grupy cukrów szybko przyswajalnych (dokładniej mówiąc, węglowodanów szybko przyswajalnych) zaliczały się cukry jednoi dwucząsteczkowe, takie jak glukoza i sacharoza, które znajdują się w cukrze z trzciny cukrowej i buraków. Wniosek ten opierał się na przekonaniu, że ich przyswojenie przez organizm następuje szybko, wkrótce po spożyciu, a to z uwagi na prostą budowę cząsteczki węglowodanu. I odwrotnie. Do kategorii cukrów wolno przyswajalnych (a mówiąc dokładniej, węglowodanów wolno przyswajalnych) zaliczano wszystkie węglowodany, których cząsteczka ma budowę złożoną (skrobie) i o których sądzono, że uwalnianie się glukozy do organizmu następuje powoli i stopniowo, a to z uwagi na długi czas przemiany chemicznej potrzebny do tego procesu. To dlatego twierdzono, że owoce są węglowodanami szybko przyswajalnymi (szybko trawionymi), podczas gdy ziemniaki i chleb to węglowodany wolno przyswajalne (trawione powoli). Jednakże w roku 1978 australijski naukowiec M.L. Wahlqvist wykazał, że to przekonanie jest absolutnie błędne. Eksperymenty udowodniły bowiem, że „złożoność cząsteczki węglowodanu nie warunkuje prędkości, z jaką glukoza jest uwalniania i przyswajana przez organizm”. Możemy w istocie stwierdzić, że maksymalne stężenie cukru we krwi po spożyciu wszystkich węglowodanów (innymi słowy, ich maksymalne wchłanianie), niezależnie od tego, czy są one proste czy złożone i zjedzone osobno na czczo, następuje w tym samym czasie (około pół godziny po ich spożyciu). Tempo przyswajania węglowodanów nie różni się więc w zależności od danego węglowodanu, jak wierzyliśmy przez długi czas. Tak więc należy badać węglowodany z punktu widzenia wzrostu poziomu cukru we krwi, jaki powoduje ich spożycie. I to właśnie robimy za pomocą indeksu glikemicznego. Lata kontrowersji Odkryłem koncepcję indeksu glikemicznego w 1980 roku, w czasie kiedy pracowałem w Stanach Zjednoczonych dla międzynarodowego koncernu farmaceutycznego. Od zawsze ogarnięty obsesją mojej nadwagi, po cierpieniach, jakich doznawałem, będąc grubym dzieckiem, bez przerwy poszukiwałem informacji, które mogłyby pozwolić mi na definitywne rozprawienie się z problemem wagi. Wykorzystałem więc dla własnej korzyści fakt pracy w środowisku naukowym, żeby zebrać dokumentację na temat problemu, który leżał mi na sercu. Choć przedmiotem zainteresowań Crapo była jedynie cukrzyca, badania opublikowane przez niego w 1976 roku zwróciły moją uwagę. Jeśli bowiem ponad 85% diabetyków jest także dotkniętych otyłością, można postawić hipotezę, że dieta przeznaczona dla tych pierwszych może ewentualnie mieć dobroczynne skutki dla tych drugich. W każdym razie nic nie kosztowało, żeby to sprawdzić. I tak właśnie doszło do tego, że w ciągu trzech miesięcy mojego pobytu w Ameryce schudłem 16 kilogramów, a potem kolejne 5 kilogramów w następnych miesiącach, stosując – przypomnijmy to jeszcze raz – dietę dla diabetyków, choć diabetykiem nie byłem. W ten sposób dowiodłem, że wybór produktów spożywczych spomiędzy tych, które wówczas nazywałem „dobrymi” i „złymi” węglowodanami, był skutecznym środkiem, żeby schudnąć, jedząc normalnie bez żadnych ograniczeń kalorycznych. Została więc wyznaczona podstawowa zasada, z której wyrosła Metoda MONTIGNAC, a którą opisałem w mojej pierwszej książce w 1986 roku (Dieta dla biznesmena).
          Natychmiastowy sukces tej pierwszej książki adresowanej przede wszystkim do ludzi biznesu, a zwłaszcza drugiej (Jeść, aby schudnąć, wydanej w 1987 we Francji dla szerokiego kręgu czytelników), momentalnie wywołał krytykę ze strony specjalistów od żywienia i innych dietetyków, dla których wszystkie węglowodany były absolutnie dobre. Odsądziwszy mnie od czci i wiary i potraktowawszy jak oszusta i szarlatana, skłonili mnie do tego, żebym wyjaśnił swoje stanowisko w sposób bardziej naukowy.
          I to właśnie dzięki temu w kolejnych wydaniach moich książek próbowałem uzasadnić wprowadzony przeze mnie podział na „dobre” i „złe” węglowodany, rozwijając koncepcję indeksu glikemicznego. Krytyka zrobiła się więc jeszcze bardziej zajadła i wówczas potraktowano mnie jak adepta czarnej magii. Najwybitniejsi profesorowie ruszyli wręcz na barykady, żeby zdemaskować to, że jestem oszustem, w wielkim artykule pod prowokującym tytułem „Skończyć z metodą Montignac!”, opublikowanym w czasopiśmie „Quotidien du médecin” z 7 października 1993 roku. Artykuł ten demaskował tak naprawdę, jak niebezpieczne jest upublicznianie „pojęć ignorowanych przez sam świat medyczny, nieuznanych w ich dziedzinie – diabetologii – i nie mających zupełnie nic wspólnego z tyciem”. Doktor Fricker, szef ruchu anty-Montignac doszedł też do wniosku, jak czynił to jeszcze przez wiele lat później, że „dieta Montignac (oparta na indeksach glikemicznych) stanowi hochsztaplerstwo intelektualne i jest niebezpieczna dla zdrowia”. Ponieważ tylko idiota nie zmienia zdania, dzisiaj chylimy czoło przed doktorem Frickerem, który teraz już zaleca pragnącym schudnąć czytelnikom moich ostatnich książek, żeby nie jedli ani ziemniaków, ani białego chleba, a to ze względu na ich wysoki indeks glikemiczny... Do końca lat dziewięćdziesiątych koncepcja indeksów glikemicznych była nie tylko nieuznawana, ale też wręcz brutalnie zwalczana przez profesjonalistów w dziedzinie odżywiania. A Metoda MONTIGNAC, która uczyniła z tej koncepcji swoją pierwszą i fundamentalną zasadę, była nie tylko atakowana i linczowana, ale też systematycznie torpedowana przez jej oskarżycieli.
          Dzięki Bogu nie przeszkodziło jej się to rozwinąć, a to z tej prostej przyczyny, że okazała się skuteczna oraz dzięki zjawisku poczty pantoflowej, zarówno we Francji jak i zagranicą, gdzie od czasu pierwszej publikacji sprzedało się już ponad osiemnaście milionów egzemplarzy książek poświęconych Metodzie MONTIGNAC.
          Spóźnione uznanie W 1997 roku organizacje FAO (Ford Administration Organisation) oraz WHO (Światowa Organizacja Zdrowia), dwie znaczące instytucje ONZ, ogłaszając endemiczną zapadalność na otyłość na świecie, oficjalnie przyznały, że koncepcja indeksu glikemicznego może być pomocna w walce z tą plagą. Trzeba powiedzieć, że w ostatnich latach XX wieku niektórzy badacze w dziedzinie cukrzycy, którym nie bardzo udało się przekonać o znaczeniu indeksu glikemicznego własne środowisko, zaczęli odnosić większe sukcesy, wykazując przydatność tegoż indeksu w zapobieganiu tyciu. Ale to przede wszystkim badania epidemiologiczne publikowane pod autorstwem profesora Waltera Willetta ze Szkoły Zdrowia Publicznego na Harvardzie w Stanach Zjednoczonych pozwoliły stwierdzić istnienie bezdyskusyjnych związków między wzrostem otyłości a nadmiernym spożywaniem węglowodanów o wysokim indeksie glikemicznym, i odwrotnie – między spożywaniem węglowodanów o niskim indeksie glikemicznym a zapobieganiem tyciu. 
Od dziesięciu lat liczne badania naukowe w sposób bezpośredni lub pośredni dowiodły znaczenia indeksu glikemicznego w walce z otyłością, ale także w zapobieganiu cukrzycy, chorobom serca i układu krążenia. Wszystko to razem stanowi prawdziwą konsekrację Metody MONTIGNAC, która przed ponad dwudziestu laty jako pierwsza na świecie zaczęła proponować wykorzystanie koncepcji indeksu glikemicznego w odchudzaniu.
          Niestety, koncepcja ta stała się mniej czy bardziej modna w ostatnich latach, a wielu lekarzy internistów czy nawet dziennikarzy, nie posiadając do niej żadnych praw autorskich, poczuło się uprawnionymi do głoszenia swojej pseudoznajomości rzeczy w tej materii. Wydawali książki o indeksie glikemicznym przeznaczone dla szerokiego kręgu czytelników, chociaż nie mieli w tej kwestii ani doświadczenia, ani przede wszystkim doskonałej znajomości rzeczy w tej dziedzinie.
A tak właśnie chcąc rozpowszechnić wiedzę, której sami nie opanowali w najmniejszym stopniu, często doprowadzali jedynie do kompromitowania jej wiarygodności i okrywania wstydem jej zasad.

poniedziałek, 19 października 2015

ARBUZ, KAWON

ARBUZ, KAWON

   Citrullus lanatus - Kawon, znany raczej pod drugą nazwą: arbuz to bardzo stara roślina użytkowa należąca do rodziny dyniowatych. Arbuz jest rośliną jednoroczną, pnączem o dość grubych, acz słabych łodygach, na których wyrastają wielkie, szorstkie liście na dość długich ogonkach. Po podporach wspina się za pomocą wąsów czepnych, kwitnie na żółto, a jego kwiaty do złudzenia przypominają kwiaty ogórków, tyle że są odpowiednio większe.

   Występowanie: Ojczyzną arbuza, liczącego w obrębie rodzaju wiele gatunków, są spore połacie Afryki Południowej i tropikalnej, gdzie po dziś dzień można spotkać rosnących tam dziko krewniaków odmian szlachetnych.

   Surowiec: owoce, nasiona.

   Zawartość: W składzie owoców, poza cukrami, znajduje się sporo witamin i innych substancji biologicznie aktywnych: prowitamina A, witaminy C, P., PP, i nieco żelaza.

   Działanie i zastosowanie: Nadzwyczaj smaczne, odznaczające się słabym lecz miłym aromatem owoce arbuzów, dostarczają nie tylko surowca do przyrządzania wykwintnych deserów (zjada się je także na surowo), ale mają również poważne znaczenie dietetyczne, a nawet niewielkie lecznicze. Nasiona mają właściwości przeciwrobaczne, tak samo jak nasiona dyni, ogórków, czy melonów i w przypadku robaczycy należy ich używać tak, jak to jest podane w rozdziale dotyczącym dyni.

   Zastosowanie kulinarne:

   Cykata z arbuza

   Na 1 kg rozdrobnionych łupin z owoców arbuza - 1,5 kg cukru, 1.5 szklanki wody, 3 g kwasku cytrynowego.

   Łupiny obrać z wierzchniej, zielonej twardej skórki, ścinając ją na grubość 1,5 mm, oddzielając miękką, białą część okrywy owocowej. Teraz to co uzyskaliśmy należy obmyć pod bieżącą wodą, następnie osączyć i podzielić na kawałki 1,5 x 1,5 cm i na 2 godziny zanurzyć w 4% roztworze octu (aby zapobiec rozmiękaniu podczas obgotowywania); wyjąć z octu, przemyć w chłodnej bieżącej wodzie i przez 2 - 3 minuty blanszować we wrzątku, do którego dodano kwasek cytrynowy (2 g na 1 l wody). Następnie łupiny wyjąć z wrzątku i wrzucić je do zimnej wody, aby ostygły.

   Teraz należy przygotować syrop z cukru i wody (1:4). Syrop doprowadzić do zawrzenia, odstawić i zalać nim (gdy będzie miał temperaturę 90°C) wcześniej przygotowane, wyjęte z wody i obsączone kawałki łupin.

   Teraz należy gotować cykatę przez 15 minut na wolnym ogniu, później zdjąć ja z ognia i odstawić na 10 godzin. Po tym czasie gotowanie powtórzyć.
Podczas drugiego gotowania do syropu dodać kwasek cytrynowy i gotować aż do momentu, gdy cykata będzie gotowa. Cykatę aromatyzuje się cukrem wanilinowym, którego (do drugiego gotowania) dodaje się w ilości 0,5 g na 1 kg łupin. To, że cykata jest gotowa, poznajemy po tym, że syrop stał się gęstszy od miodu.

   Gotową cykatę wykłada się na sito, aby obsiąkła. Należy ją wysuszyć, albo w duchówce, w temperaturze nie wyższej niż 40°C, albo na powietrzu. Po wysuszeniu można ją jeszcze posypać cukrem pudrem, jeszcze raz - krótko - dosuszyć, a następnie włożyć do słoików i zamknąć zakrętkami. Cykatę należy przechowywać w suchym i chłodnym miejscu. (wg: Sowremiennaja encikłopiedia owoszczewoda, Petersburg 2000, s. 324 - 325)

   Miód z miąższu arbuza

   Miąższ arbuza, pozbawiony nasion, należy zmielić i przetrzeć przez sito, uzyskany sok przecedzić przez 3 - 4 warstwy gazy, przelać do emaliowanego naczynia, postawić na ogniu doprowadzić do zawrzenia, po zagotowaniu zdjąć łyżką szumowiny. Gorący sok znów przecedzić przez gazę, i następnie znów postawić na bardzo słabym ogniu, doprowadzić do zawrzenia, następnie odstawić na kilka minut. Czynność powtórzyć 9 - 10 razy doprowadzając. Uzyskamy w ten sposób „miód”, który gdy jest bardzo gorący jeszcze raz należy przecedzić przez gazę, znów doprowadzić wrzenia, a potem rozlać go do słoików i zamknąć je hermetycznie. (wg: Sowremiennaja encikłopiedia owoszczewoda, Petersburg 2000, s. 325)

   Marmoladki arbuzowe

   Świeży, pozbawiony nasion, miąższ arbuza odcisnąć z soku i zmieszać miodem arbuzowym w proporcji 2:1. Mieszaninę zagotować na wolnym ogniu, dodać kilka kropli wybranej esencji zapachowej i ubitą pianę z 2 - 3 białek (na 1 l zagotowanej masy) i szybko, ale dokładnie wymieszać. Gorącą masę wylać na jakieś drewniane podłoże, może to być np. czysta stolnica, i zostawić do wystudzenia i stężenia. Gdy to nastąpi, uzyskaną marmoladkę pokroić na niewielkie kawałki, obtoczyć w cukrze pudrze i przysmak gotowy do zjedzenia. (wg: Sowremiennaja encikłopiedia owoszczewoda, Petersburg 2000, s. 325)

   Arbuzy solone z jabłkami

   Należy wybrać arbuzy jednakowej wielkości, całkowicie zdrowe i dojrzałe, umyć je, a następnie każdy owoc ponakłuwać drewniana szpilką. Owoce ułożyć w beczce, puste przestrzenia między nimi wypełniając jabłkami (najlepsze będą Antonówki, lub inne, byle podobne do nich w smaku). Owoce zalać roztworem soli (70- 80 g soli na 1 l wody), przykryć drewnianym denkiem, które należy obciążyć kamieniem, tak aby płyn całkowicie przykrywał owoce. Beczkę ustawić w chłodnym miejscu. Arbuzy będą mogły być używane przez całą zimę.
Identycznie można konserwować arbuzy w soku arbuzowym i soli (60 - 70 g na 1 kg miąższu), można także arbuzy konserwować kwasząc je razem z drobno poszatkowaną kapustą. (wg: Sowremiennaja encikłopiedia owoszczewoda, Petersburg 2000, s. 325 - 326)

piątek, 16 października 2015

Miód

Miód - poniżej masz fragment, a tu całość>>>

Miód jest to słodki i lepki płyn produkowany przez pszczoły miodne (Apis mellifera L.) z nektaru kwiatów albo wydzielin owadów ssących rośliny. Pszczoły zbierają ów surowiec zwany pożytkiem i przekształcają go łącząc z enzymem inwertazy zawartym w swojej ślinie, po czym przechowują w plastrach z wosku, gdzie dojrzewa już jako miód. Fizyczne, chemiczne i organoleptyczne cechy miodu zależą od rodzaju pożytku, który zebrały pszczoły. Warto dodać, że miód wytwarzają nie tylko pszczoły ale i inne owady. Spośród najbardziej chyba znanych przeciętnemu człowiekowi innych owadów, które wytwarzają miód są trzmiele (Bombus) stanowiące rodzaj owadów społecznych z rodziny pszczołowatych, tyle że miód trzmieli nie ma dla człowieka żadnego znaczenia gospodarczego. Pszczoły miodne i inne owady wytwarzające miód zbierają nektar i pyłek kwiatowy, który jest ich pożywieniem, przy okazji zapylając rośliny. Rośliny, które dostarczają pszczołom surowca do produkcji miodu, są nazywane miododajnymi.

   Najważniejszym składnikiem miodu są cukry proste - fruktoza (ponad 38%) i glukoza (ponad 30%). Pozostałe cukry to m. in. maltoza i sacharoza. Poza tym w miodzie znaleźć można wiele innych wartościowych związków i substancji. Bez wątpienia do najcenniejszych należą związki będące przeciwutleniaczami, takie jak chryzyna, pinobanksyna, pinocembryna, katalazy i witamina C. Miód zawiera też: błonnik, śladowe ilości białka, wodę, kwasy organiczne - głównie glukonowy, jabłkowy i cytrynowy, dalej - olejki eteryczne, które przeszły z nektaru, barwniki - przede wszystkim karotenoidy, niewielkie ilości związków azotowych, a także enzymy pochodzące z gruczołów ślinowych pszczół takie jak inwertaza, oksydaza, wreszcie makro- i mikroelementy, w tym m. in. potas, sód, chlor, fosfor, magnez, wapń, cynk, żelazo, mangan, kobalt, ponadto substancje hormonalne, acetylocholinę i witaminy: - B1, B2, B3, B5 (kwas pantotenowy), B6, B12, B9 (kwas foliowy), witaminę C, i witaminę H (biotynę). Trudno podać dokładnie ile czego miód zawiera, ponieważ ilość i stosunek jednych substancji do drugich jest różny w różnych rodzajach miodów, w zależności z czego zostały wyprodukowane. Wartość kaloryczna 100 g miodu waha się w granicach 320-330 kcal.

   Miód ma niebagatelne właściwości lecznicze. Ze względu na dużą zawartość cukrów prostych posiada poważne właściwości wzmacniające i jest zalecany dla osób ciężko pracujących fizycznie, a w szczególności umysłowo, oraz dla rekonwalescentów po przebytych ciężkich i wyniszczających chorobach. Działa na organizm odtruwająco, pomagając usuwać z niego liczne toksyny przyjmowane m. in. wraz z wysoko przerobionym pożywieniem. Wskazany jest też w łagodzeniu skutków nikotynizmu i alkoholizmu. Miód reguluje i obniża ciśnienie krwi, poprawia jej krążenie, stymuluje produkcję hemoglobiny i erytrocytów, pobudza wydzielanie żółci, działa osłaniająco na wątrobę. Ponadto ma działanie bakteriostatyczne i słabe bakteriobójcze, przeciwzapalne i odpornościowe. Z tych wszystkich względów miód jest zalecany ludziom do codziennego spożycia, a jego przyjmowanie zakazane jest jedynie dla dzieci poniżej 12 miesiąca życia ze względu na to, iż miodzie występują niewielkie ilości bakterii jadu kiełbasianego (Clostridium botulinum).

   Miód stosuje się do leczenia różnego rodzaju zakażeń, owrzodzeń cukrzycowych, zapalenia okrężnicy, bólu gardła i kaszlu, zapalenia krtani i górnych dróg oddechowych, trudno gojących się ran, obrzęków i wielu wielu innych schorzeń i dolegliwości. Różne rodzaje miodów mają zastosowanie w leczeniu różnych chorób. Przykładowo podam kilka z nich:

   miód akacjowy (z robinii akacjowej) zaleca się w chorobie wrzodowej żołądka i dwunastnicy, stanach zapalnych żołądka i jelit, zaburzeniach trawienia, dolegliwości ze strony układu moczowego i nerek,

   miód nawłociowy - zalecany jest w chorobach dróg moczowych, prostaty, zapaleniu jelit i kamicy nerkowej,

   miód gryczany leczy choroby układu krążenia, nadciśnienie tętnicze, wzmacnia naczynia krwionośne, ponadto zalecany jest w niedoborach żelaza i magnezu, a pomocniczo w leczeniu nowotworów, niebagatelne jest także jego działanie uspokajające,

   miód malinowy działa przeciwgorączkowo, napotnie, zalecany jest w leczeniu zaziębienia, grypy, stanów zapalnych gardła, i płuc,

   miód lawendowy - kojąco działa na układ nerwowy i serce, zwalcza bezsenność i bóle głowy,

   miód słonecznikowy - zalecany jest w chorobach układu krążenia, wątroby, stanach zapalnych górnych dróg oddechowych, schorzeniach skóry, obniża ciśnienie krwi, wyrównuje w organizmie niedobory potasu poprawia zaopatrzenie mięśnia sercowego w tlen,

   miód różany - zalecany jest w chorobach układu krążenia i nadciśnieniu tętniczym,

   miód koniczynowy - posiada działanie wykrztuśne, uspokajające, moczopędne oraz przeciwzapalne, zalecany jest w zapaleniu oskrzeli, biegunkach, wyczerpaniu nerwowym,

   miód mniszkowy - bardzo korzystnie wpływa na procesy trawienia i przemianę materii, zalecany jest również w dolegliwościach ze strony wątroby i dróg żółciowych,

   miód rzepakowy to znakomity środek na choroby serca, układu krążenia i nadciśnienie tętnicze,

   miód głogowy - zalecany jest w chorobach układu krążenia i nadciśnieniu tętniczym,

   miód rzepakowy o silnych właściwościach bakteriobójczych i bakteriostatycznych wskazany jest w leczeniu chorób układu moczowego, przerostu gruczołu krokowego u mężczyzn, zapaleniu jelit, mało nasilonej biegunce i pomocniczo w kamicy nerkowej,

   miód lipowy - to znakomity środek przeciwgorączkowy, przeciwkaszlowy, słaby uspokajający zalecany w stanach depresyjnych i bezsenności,

   miód spadziowy - wskazany jest w chorobach serca, nowotworach, zaburzeniach przemiany materii, chorobach górnych dróg oddechowych i zapaleniu płuc,

   miód manuka - to znakomity środek przeciwzapalny, zalecany na choroby żołądka i dolegliwości jelitowe oraz jako skuteczny środek antybakteryjny na rany i oparzenia, bóle gardła, pomocniczo też w leczeniu nowotworów,

   miód kasztanowy - zalecany jest m.in. w przypadku astenii, czyli stanu charakteryzującego się zmęczeniem, wyczerpaniem, osłabieniem, obniżonym progiem pobudzenia, chwiejnością nastroju, zaburzeniami wegetatywnymi i snu, poprawia też funkcjonowanie wątroby i woreczka żółciowego.

   Miód jarzębinowy - jest czerwonawy, gruboziarnisty i charakteryzuje się silnym zapachem - nieznacznie zwiększa wydzielanie moczu i działa przeciwzapalnie i słabo przeciwbiegunkowo.

   W zależności od surowca, z jakiego powstały, miody klasyfikuje się jako: nektarowe (kwiatowe), spadziowe i mieszane (nektarowo-spadziowe lub spadziowo-nektarowe).
Miód może mieć konsystencję gęstego, ciągliwego płynu lub stałą, a barwę od prawie białej, przez żółtą, zieloną do brązowej, czy nawet brunatnej.

   Miód płynny nosi nazwę patoka, zaś zestalony - krupiec. Prawie wszystkie miody po pewnym czasie ulegają krystalizacji i w efekcie zestaleniu, chociaż jest kilka odstępstw od tej reguły i znane są na świecie miody, które nigdy nie ulegają krystalizacji, ale to rzadkość.

   Miody klasyfikuje się także według rodzajów kwiatów, które były źródłem nektaru, albo spadzi, jaką pszczoły przerobiły. W praktyce nie istnieją jednak miody stuprocentowo „czyste”, wyprodukowane z jednej tylko rośliny, a co najwyżej może być znacząca przewaga, często nawet ponad 95% jednej rośliny, ale każdy miód zawiera też dodatek przerobionego nektaru innych roślin. Takie jednak miody, z niewielkim dodatkiem, mogą spokojnie mieć nadawane nazwy pochodzące od jednej rośliny - np. akacjowy, wrzosowy, lipowy itp. Charakteryzują się one określonym smakiem, zapachem, konsystencja, barwą - różnymi ze względu na różnice pomiędzy ich głównym źródłem nektaru.

   Aby uzyskać miód „jednokwiatowy” pszczelarze umieszczają pasiekę na obszarze, gdzie pszczoły mają dostęp do jednego tylko rodzaju kwiatów. W praktyce, ze względu na trudności w powstrzymywaniu pszczół przed oddalaniem się z wyznaczonego terenu, niewielki procent miodu będzie wyprodukowany z nektaru innych kwiatów niż te, z których pszczoły miały zbierać pożytek, co sprawia że nawet miody „czyste”, „jednokwiatowe” każdego roku i z każdego miejsca nieco różnią się między sobą.

   Na świecie, w jego różnych stronach, najpopularniejsze - ze względu na występowanie na dużych obszarach bądź dzikich, bądź uprawnych roślin jednego gatunku - wyodrębnia się jakby typowe dla danego regionu miody. I tak dla Ameryki Północnej będą to np. miody z koniczyny, pomarańczy, szałwi, tupelo (Nyssa ogeechee), gryki czy kwaśnodrzewu amerykańskiego (Oxydendrum arboreum), dla Europy miody z tymianku, ostu, wrzosu, akacji białej, mniszka lekarskiego, słonecznika, lipy, kasztanowca, kasztana jadalnego, jeżyny, maliny, rzepaku, nawłoci czy lawendy. W Afryce Północnej i Azji Mniejszej będą to miody z bawełny, pomarańczy, rozmarynu, tamaryszka. Dla Rosji znów będą to miody: akacjowy, kolendrowy, lipowy, wilczomleczowy, słonecznikowy, rzepakowy, gryczany, nostrzykowy, żurawinowy, wierzbowy, wierzbówkowy i wierzbownicowy, klonowy, łopianowy, lucernowy, melisowy, marchwiany, miętowy, bożodajniowy (Alhagi graecorum), mniszkowy, ogórecznikowy, mleczowy (Sonchus oleraceus), serdecznikowy, rezedowy, jarzębinowy, gorczycznikowy. W Azji Centralnej natomiast m. in. miód z sierpika koronowanego (Serratula coronata), głogu, dzikich róż, różeńca górskiego, żmijowca, „ałtajskiej róży” (pewnego gatunku rododendronu), dla Ameryki Południowej np. miód ulmowy (rzemienicowy) z rośliny Eucryphia cordifolia, a dla Australii i Nowej Zelandii - eukaliptusowy, manuka i inne.
Prócz miodów z przewagą jednej rośliny mamy też miody wielokwiatowe, zwane niekiedy łąkowymi, które różnią się między sobą bardzo znacząco, w zależności od tego które rośliny przeważały na danym obszarze, z którego pszczoły zbierały pożytek.

   Jak wcześniej wspomniano, pszczoły zamiast nektaru kwiatowego, mogą zbierać spadź, będącą słodką wydzieliną mszyc lub innych owadów ssących. Miód spadziowy jest przed skrystalizowaniem nieomal czarny a po zestaleniu rozjaśnia się do ciemnej, brunatnej, brunatnobrązowej lub brunatnozielonkawej barwy, często z szarawym odcieniem. Jedynie miód z modrzewia jest złocistożółty, a z sosny żółty. Miód spadziowy ma specyficzny aromat i konsystencję i nie jest aż tak słodki jak miód kwiatowy (nektarowy).

   Rozróżnia się miody spadziowe z drzew iglastych: świerka, jodły, modrzewia i sosny, które są bardzo smaczne z lekko żywicznym posmakiem i miody spadziowe z drzew liściastych: lipy, dębu, wierzby, klonu, jabłoni, leszczyny, osiki, wiązu, róży, gruszy czy śliwy, o raczej nieprzyjemnym smaku i zapachu, chociaż i one mogą mieć swoich amatorów. W miodach spadziowych znajduje się znaczny procent cukru złożonego, meleztozy, zwanego też cukrem modrzewiowym, prawie nie występującego w miodach kwiatowych, a ponadto arabinoza, mannoza, galaktoza, ryboza, mangan, żelazo, fosfor, kobalt i liczne substancje antybiotyczne (głównie w miodach ze spadzi iglastej).

   Pszczołom zdarza się niekiedy produkować trujący miód, a to wtedy, gdy zbierają nektar z roślin zawierających substancje trujące. Odnotowano przypadki zatrucia miodem, który został wyprodukowany z nektaru zebranego z takich roślin jak tojad, lulek, bagno, naparstnica, tytoń czy różaneczniki i azalie. Taki miód powoduje bóle głowy, wymioty, a czasem nawet omdlenia. Zatrucie nim przypomina nieco silne zatrucie alkoholem, z tego też względu toksyczny miód często nazywany bywa „pijanym miodem”.

   Ze względu na swój unikalny skład i złożone przetworzenie nektaru przez pszczoły, miód nadaje się do długotrwałego przechowywania. Znane są przypadki, że nawet przez dziesięciolecia i stulecia, chociaż nie zaleca się miodu przechowywać dłużej jak 2-3 lata. A należy go przechowywać w nieprzezroczystych naczyniach ceramicznych lub szklanych, szczelnie zamknięty, w miejscach chłodnych i suchych, bacząc by nie chłonął wody, bo wówczas zacznie fermentować. Miodu nie wolno też podgrzewać powyżej 35-40oC, aby nie stracił swoich właściwości leczniczych.

   Największymi producentami miodu na świecie są Chiny, Stany Zjednoczone, Turcja, Argentyna, Ukraina, Meksyk, a w Europie Zachodniej Korsyka.

   Miód ma bardzo długą historię jako produkt spożywczy - był i jest stosowany nie tylko jako substancja słodząca, ale również jako dodatek smakowy i zapachowy do najróżniejszych potraw, napojów, w tym i napojów z zawartością alkoholu. Z miodu produkuje się wyborne miody pitne, ale także „wina miodowe” i „piwa miodowe”.

   Miody pitne są klarownymi napojami alkoholowymi przypominającymi nieco wyglądem wino, a wytwarzanymi z brzeczki miodowej. Ich wynalezienia nie można przypisać żadnemu konkretnemu narodowi, bowiem znane są od najdawniejszych czasów u Greków, Celtów, Słowian, Germanów, a także i u ludów zamieszkujących inne regiony. Istnieje wiele rodzajów miodów pitnych. Zawartość alkoholu w poszczególnych z nich waha się od 3 do 18%.

   Aby wyprodukować miód pitny należy najpierw przygotować brzeczkę miodową złożoną z wody i miodu, którą następnie szczepi się drożdżami winiarskimi. Są dwa rodzaje brzeczki - sycona zwana też warzoną, kiedy się ją podgrzewa i niesycona, gdy przygotowuje się ją na zimno. Brzeczkę syci się w otwartych naczyniach w celu uzyskania konkretnego stężenia cukru. Po przefermentowaniu i sklarowaniu się miodu pitnego musi on jeszcze dojrzewać - od 6 miesięcy do 10 lat, w zależności od gatunku.

   Miody pitne można produkować bądź na bazie samego miodu, bez żadnych dodatków smakowych i zapachowych i noszą one wtedy nazwę miodów naturalnych, bądź też z dodatkiem ziół (miody ziołowe) i korzeni (miody korzenne). Miód można również mieszać nie z wodą, a z sokami owocowymi, a wyprodukowane w ten sposób miody smakowe noszą nazwy owoców, których soku dodano do brzeczki - np. wiszniak, maliniak, agreściak itp.

   W zależności ile w brzeczce jest wody, a ile miodu miód pitny nosi inną nazwę i inny jest okres jego dojrzewania. I tak: jeśli do litra miodu dodamy pół litra wody - otrzymamy półtorak (dojrzewa ok. 10 lat), jeśli proporcja będzie jeden do jednego - dwójniak (dojrzewa co najmniej 5 lat), dwie części wody na jedną miodu dają trójniak (dojrzewa 2-3 lata), na trzy części wody jedna część miodu dają czwórniak (dojrzewa ok. 1,5 roku).

   Na temat miodów pitnych tak niegdyś pisał dr Teofil Ciesielski w swojej książce: Miodosytnictwo sztuka przerabiania miodu i owoców na napoje, wydanej we Lwowie w roku 1925:

   „Napoje (...), naturalnym sposobem z miodu przez fermentowanie wyrobione, są nadzwyczaj zdrowe dlatego, że miód sam jest dla organizmu naszego bardzo zdrowym pokarmem, a we wielu chorobach wprost lekarstwem, składniki zaś przez fermentowanie miodu lub z owoców się wytwarzające, są w takim stosunku zawarte, że również oddziaływają tylko pobudzająco, lecz nieszkodliwie na organizm.

   Przy wyrobie wszystkich napoi miodowych wypada rozróżnić trzy okresy, to jest: a) przygotowanie płynu do fermentacji, czyli przyrządzenie brzeczki, b) fermentacja, czyli kiśnienie płynu, c) dojrzewanie napoju.

   Napoi miodowych mogą być rozliczne gatunki, zależnie od tego, jakiego gatunku miód surowy na ten cel używamy, dalej, w jakim stopniu rozprowadzamy go wodą, a w końcu zależnie od sposobu przyrządzania, zwłaszcza od naprawiania, go dodatkami.

   I tak wiadomo, że prawie w każdej okolicy miód ma inny smak i zapach, zależnie od roślin, z jakich przeważnie bywa zbierany; innym jest miód zbierany wiosną z kwiatu drzew owocowych, innym z akacji, z kasztanów, z gorczycy, rzepiu, z koniczyny, z esparcety, z lip, z hreczki i wrzosu; w okolicach górskich bywa jeszcze miód z kwiatu malin i czernic (borówek). To są najważniejsze gatunki miodu, jakie w kraju naszym we większej ilości się zdarzają, tak, że można by w danym razie każdego z nich osobno do wyrobu używać. Oczywista, że z każdego gatunku miodu można znowu zależnie od rozcieńczenia i dodanej zaprawy, rozliczne odcienia napojów wytwarzać; podobnie mamy najróżnorodniejsze gatunki wina.

   Wszystkie powyżej przytoczone gatunki miodu, nadają się do wyrobu napoi miodowych; najmniej z nich odpowiednim jest miód wrzosowy, a najlepszym miód lipowy i z drzew owocowych. Słynne były niegdyś miody kowieńskie, które wyrabiano tylko z miodu lipowego.

   (...) W dawniejszych czasach, gdy z powodu utrudnionej komunikacji dowóz różnych napojów z zagranicy był bardzo kosztowny i ograniczał się prawie wyłącznie do win węgierskich, wyrabiano w każdym zamożniejszym domu miody, piwa, jako też przeróżne kordiały, nalewki i wódeczki. To też nie dziw, że w wielu domach zamożnych, a zwłaszcza w klasztorach przechowywano starannie, przez częste użycie wyplamione zeszyciki, które przechodziły w spadku z generacji na generację a zawierały przeróżne arkana pieczenia ciast, wyrobu konfitur, sporządzania rozmaitych napitków i leków na wszelkie choroby, w dodatku zaś niekiedy na załamku, zabawne zapiski dykteryjek i kroniczek gospodarskich. Arkanniki takie były strzeżone jak oko w głowie i najczęściej dopiero przy śmierci babki lub prababki przechodziły na ręce wnuczki i prawnuczki.”

   Oprócz miodów pitnych, przygotowanych wedle zasad jakie były opisane wyżej, na bazie miodu, bądź z jego dodatkiem, produkuje się też i inne napoje alkoholowe. Ważne jest to, iż wszystkie one mają mniejsze bądź większe działanie i zastosowanie lecznicze, o ile będą spożywane z wielkim umiarkowaniem, a nie po to, by się po prostu upić. Upijanie się miodem, lub trunkami na jego bazie lub z jego dodatkiem to zbrodnia i świętokradztwo! Jeśli ktoś spożywa gorące trunki tylko po to, by osiągnąć stan upojenia, powinien zadowolić się wódką i to jeszcze jak najlichszą i najtańszą!


   Sądzę, że wystarczy już wstępu i pora poznać kilka receptur na wyrób znakomitych miodowych napitków: ZOBACZ>>>

poniedziałek, 12 października 2015

Pomocnik Medyczny

Medycyna nie uwolni nas od chorób i objawów starzenia. Ale są przecież sposoby, dzięki którym możemy wzmacniać swoje zdrowie, siły witalne i wydłużać życie. Ważne jest także umiejętne rozpoznawanie wczesnych objawów chorób, które w XXI w. zagrażają nam najbardziej: alergii, nowotworów, schorzeń układu krążenia, cukrzycy i otyłości. Temu służy nasze wiosenne wydanie „Pomocnika Medy­cznego”. Znajdą w nim Państwo wiele tekstów publikowanych już na łamach „Polityki”, jednak uaktualnionych i poszerzonych, bo w kwestii ratowania naszego zdrowia naukowcy oraz eksperci – do których zwróciliśmy się o pomoc przy redagowaniu „Pomocnika” – do swoich recept wciąż dopisują nowe zalecenia.


W rozdziale I radzimy, jak nie dać się alergii (sprzyjają jej np. zbyt sterylne warunki życia) i astmie, która bywa konsekwencją nieleczonej alergii. Piszemy też o innych wiosennych wrogach – kleszczach roznoszących groźne choroby: boreliozę i kleszczowe zapalenie mózgu.
W rozdziale II omawiamy różne aspekty starzenia i sposoby przeciwdziałania im. Radzimy, jak złagodzić przykre objawy meno- i andropauzy.


Rozdział III poświęcamy tym rodzajom chorób nowotworowych, na które Polki i Polacy zapadają najczęściej: rakowi piersi, płuca, jelita grubego. A także m.in. czerniakowi i chłoniakom, których przybywa w zastraszającym tempie. Zwracamy uwagę na badania profilaktyczne, dzięki którym można raka zdiagnozować w bardzo wczesnej fazie. A wtedy jest w pełni wyleczalny.
W rozdziałach IV i V radzimy, jak uniknąć chorób serca, zawału, udaru, zakrzepicy, jak zmienić dietę i styl życia na zdrowszy.


Nie zapomnieliśmy też o użytecznych i cieszących się dużą popularnością testach, dzięki którym każdy będzie mógł sprawdzić stan swojego organizmu, kondycję, podatność na rozmaite zagrożenia, ale i zaawansowanie objawów chorobowych – by móc ocenić, kiedy zwrócić się o pomoc do lekarza.
To wydanie „Pomocnika” traktujemy jako kontynuację pierwszego tomu (dostępnego jeszcze m.in. w naszym sklepie internetowym – patrz s. 115). Poświęciliśmy go samobadaniu i kontroli zdrowia, a więc nauce odróżniania błahych dolegliwości od poważnego rozstroju. Teraz przyszedł czas, by napisać znacznie więcej o chorobach cywilizacyjnych i o tym, jak do późnych lat im przeciwdziałać. Życzymy wytrwałości w trenowaniu zdrowych nawyków.

piątek, 9 października 2015

Terapia żywieniowa

Zauważ, że używam terminu „terapeuta żywieniowy” a nie „dietetyk” czy „specjalista w dziedzinie żywienia”. Wiele osób korzysta z tych dwóch pojęć naprzemiennie, ale istnieją pewne różnice. Dietetyk to obecnie jedyny zawód związany z żywieniem, którego status reguluje prawo i którego tytuł jest prawnie chroniony. By zostać dietetykiem, należy skończyć czteroletnie[2] studia w tej dziedzinie lub posiadać tytuł naukowy oraz dwuletni staż podyplomowy. Większość dietetyków pracuje w publicznej służbie zdrowia – w szpitalach lub przychodniach. Dietetycy mogą pracować zarówno na oddziałach ogólnych, jak i oddziałach intensywnej terapii, gdzie wymagane są specjalne formy karmienia pacjentów, na przykład karmienie przez rurkę. Niektórzy z nich specjalizują się tylko w jednej dziedzinie, np. pediatrii. By spotkać się z dietetykiem, wymagane jest skierowanie od lekarza pierwszego kontaktu, chociaż niektórzy specjaliści mają swoje własne prywatne gabinety. Dietetycy udzielają porad ludziom cierpiącym na choroby przewlekłe, takie jak otyłość czy cukrzyca. Czasami doradzają też rodzicom dzieci, które nie rozwijają się prawidłowo.

   Termin „specjalista w dziedzinie żywienia” nie jest tytułem prawnie chronionym i często używa się go do określania ludzi, którzy po prostu znają się na żywieniu. Problem polega na tym, że każda niewykształcona w tej dziedzinie osoba może nazywać się specjalistą w dziedzinie żywienia. Organizacja Nutrition Society (Towarzystwo ds. Żywienia – określające się jako podmiot, którego celem jest „badanie spraw związanych z żywieniem i jego zastosowaniem na rzecz ochrony zdrowia ludzi i zwierząt”) definiuje „specjalistę w dziedzinie żywienia” jako naukowca pracującego na określonym polu, takim jak przemysł spożywczy czy media. Większość dużych sieci supermarketów zatrudnia takich specjalistów, by przekazywać opinii społecznej pozytywne informacje o oferowanych przez siebie produktach. Specjaliści w dziedzinie żywienia pracujący w publicznej służbie zdrowia współpracują z innymi osobami lub podmiotami, starając się promować zdrowy tryb życia lub też biorą udział w kampaniach i pracach nad regulacjami. W ramach określonych przez Nutrition Society, specjaliści w dziedzinie żywienia nie udzielają porad pojedynczym pacjentom, ponieważ nie mają odpowiedniego wykształcenia medycznego.

   W odróżnieniu od nich, „terapeuci żywieniowi”, tacy jak ja, mają jednak odpowiednie przygotowanie kliniczne. Mimo to, z prawnego punktu widzenia, każdy może określać się mianem „terapeuty żywieniowego” niezależnie od faktycznego wykształcenia. Na szczęście niedługo ten stan rzeczy ulegnie zmianie i niezbędne kwestie prawne zostaną uregulowane. Zdecydowana większość „terapeutów żywieniowych” jest zadowolona z takiego obrotu spraw. Organem odpowiedzialnym za wszelkie tego typu regulacje jest Complimentary and Natural Healthcare Council (Rada Komplementarnej i Naturalnej Opieki Zdrowotnej – przyp. tłum.), zaś wszystkie szkoły i uczelnie muszą spełniać standardy określone w Narodowych Standardach Zawodowych, stworzonych przez sieć organizacji zawodowych o nazwie Skills for Business. W 1999 r. Uniwersytet Westminster zorganizował kurs terapii żywieniowej, ustalając standardy dla całej sfery zawodowej związanej z tym zagadnieniem.


   Główna różnica między „dietetykami” a „terapeutami żywieniowymi” polega na tym, iż ta druga grupa, pracująca głównie w sektorze prywatnym, w większym stopniu skupia się na wymaganiach dotyczących diety i wierzy, iż zmiany w diecie mogą mieć działanie terapeutyczne. Spersonalizowana dieta i rozsądne dobieranie suplementów to główne zalecenia mające pomóc nam cieszyć się zdrowiem. „Terapeuci żywieniowi” koncentrują się na związku łączącym zdrowie i dietę, skupiając się przy tym na identyfikowaniu związanych z odżywianiem źródeł zaburzeń zdrowotnych. Dokonuje się tego poprzez badanie środowiska pacjenta: historii chorób w rodzinie, stylu życia, planu ćwiczeń, kontaktu z toksynami (tak jak np. w przypadku amalgamatów stomatologicznych) oraz historii medycznej samego pacjenta, w tym branych przez niego antybiotyków i innego typu leków. Akredytowani specjaliści w tej dziedzinie są członkami organizacji o nazwie BANT (British Association of Applied Nutrition and Nutritional Therapy – Brytyjskiego Towarzystwa Żywienia Stosowanego i Terapii Żywieniowej – przyp. tłum.)

CAŁOŚĆ TUTAJ: Nie powinnam tego jeść. Proste rozwiązania dietetyczne naproblemy zdrowotne ZOBACZ>>>

środa, 7 października 2015

Autyzm - przyczyny, symptomy, terapia

   Termin "autyzm" w odniesieniu do zaburzenia występującego u dzieci został wprowadzony w 1943 r. przez Leo Kannera ze szpitala Johna Hopkinsa w Baltimore w Stanach Zjednoczonych (Kanner, 1943). Kanner, uznawany za twórcę psychiatrii dziecięcej, opisał grupę 11 dzieci, u których zaobserwował specyficzny wzorzec zachowania. Występujące u nich zaburzenie nazwał autyzmem wczesnodziecięcym, nawiązując do greckiego słowa autos (sam). Wspólną nietypową cechą zachowania tych dzieci było bowiem izolowanie się, preferowanie samotności i brak dążenia do kontaktów z innymi ludźmi. "Zamknięte we własnym świecie" – tak przez wiele lat opisywano osoby dotknięte autyzmem, a i dzisiaj metafora ta jest chętnie wykorzystywana do określenia ich nietypowego funkcjonowania.
   Od czasu opisu sporządzonego przez Kannera nastąpił duży postęp w wiedzy na temat autyzmu. Wyodrębniono trzy podstawowe obszary, w których ujawniają się charakterystyczne dla tego zaburzenia nieprawidłowości (tak zwana autystyczna triada). Są to:  
    ograniczona zdolność tworzenia relacji z innymi ludźmi i uczestniczenia w interakcjach społecznych,
    zaburzona umiejętność komunikowania się,
    obecny w zachowaniu schematyzm, ograniczony repertuar aktywności i zainteresowań połączony z brakiem wyobraźni (APA, 2000).

   Obszary, w jakich ujawniają się symptomy, można w uproszczeniu przedstawić tak jak na rysunku obok. Jest na nim widoczne, że dla autyzmu charakterystyczne jest występowanie zaburzeń we wszystkich wymienionych sferach równocześnie. Jest to ważny warunek diagnozy, pojedyncze symptomy mogą być bowiem obecne u osób z innymi zaburzeniami (a czasem także u ludzi, których rozwój przebiega prawidłowo). Tak więc o szczególnym charakterze autyzmu decyduje połączenie problemów w rozwoju społecznym człowieka, w zdolności do komunikowania się oraz specyficznym sposobie zachowania i rodzaju zainteresowań.
   Autyzm jest aktualnie rozpoznawany na podstawie list symptomów zawartych w dwóch największych systemach klasyfikacyjnych chorób i zaburzeń funkcjonowania. Jeden z nich opracowany został przez Amerykańskie Towarzystwo Psychiatryczne (APA, 2000), drugi przez Światową Organizację Zdrowia (WHO, 1992). Rozpoznanie autyzmu opiera się w obydwu systemach na stwierdzeniu w zachowaniu diagnozowanej osoby wymienionej powyżej triady zaburzeń, a listy uwzględnionych w nich konkretnych symptomów są do siebie podobne (por. rozdz. 3).
   Specjaliści z wielu krajów wciąż pracują nad ustaleniem kryteriów diagnostycznych, które umożliwiałyby trafniejsze niż obecnie rozpoznawanie autyzmu i bardziej precyzyjne odróżnianie go od innych zaburzeń. Przy opracowywaniu tych kryteriów uwzględnia się najnowsze odkrycia naukowe dotyczące funkcjonowania ludzkiego mózgu, a także rozmaitych uwarunkowań autystycznego wzorca zachowania. Debaty i spory toczące się w tym obszarze mają czasami bardzo gorący charakter, ale stopniowo przybliżają nas do zrozumienia, czym jest autyzm. Nadal jednak jest w tym obszarze wiele niejasności. Dotyczą one najważniejszych zagadnień:
   • określenia granic autyzmu – termin ten to "parasol" obejmujący swoim zakresem wiele podobnie manifestujących się, ale zarazem różnych zaburzeń. Nie ma pewności, czy u podłoża wszystkich z nich leżą te same przyczyny ani też czy w ogóle istnieją wystarczające podstawy, żeby je klasyfikować łącznie. W miarę postępu wiedzy zapewne uda się lepiej poznać te zaburzenia i bardziej precyzyjnie je rozdzielać;
   • ustalenia, na czym polega istota autyzmu – jego aktualna definicja ogranicza się do opisu nietypowego zachowania. Nie wskazuje ona przyczyn ani mechanizmów, które prowadzą do tego zachowania. Taki sposób ujmowania autyzmu wynika z ograniczonej wiedzy na jego temat i prowadzi do łączenia ze sobą zaburzeń na podstawie podobieństwa wzorca zachowania;
   • wyjaśnienia przyczyn autyzmu oraz czynników decydujących o dużej niejednorodności populacji osób z tym zaburzeniem. Za diagnozą autyzmu kryją się rozmaite trudności, w bardzo zróżnicowany sposób manifestujące się u poszczególnych dzieci i różnie wpływające na ich możliwości życiowe. To sprawia, że rozpoznanie autyzmu nie jest łatwe, a także powoduje, że każda osoba z tym zaburzeniem potrzebuje innej pomocy.
   Niejasności powstające wokół autyzmu znajdują swoje odbicie w liczbie terminów dotyczących tego zagadnienia (tab. 1). Wokół tych terminów istnieje wiele kontrowersji i często trudno precyzyjnie wskazać granice lub różnice w ich znaczeniu.
WIĘCEJ INFORMACJI: 

Autyzm - przyczyny, symptomy, terapia ZOBACZ>>>



poniedziałek, 5 października 2015

Metoda Montignac

Zainteresowanie książkami kucharskimi według Metody MONTIGNAC systematycznie rośnie również w Polsce, a wraz z nim zwiększa się grupa osób chcących gotować i jeść zgodnie z jej zasadami. Widocznie dla polskiego smakosza są to także zdrowe i pyszne potrawy, które z łatwością można przygotować. To nic dziwnego, szczególnie że od niepamiętnych czasów historia była świadkiem wielorakich kontaktów Polski z krajami Europy Południowej bądź to za sprawą religii, bądź wojen lub królewskich ślubów. Warzywa, surówki i sałatki – tak ważne elementy Metody – są w obydwu kulturach powszechnie akceptowane. Podobnie jest również w przypadku innych produktów, jak świeże ryby słodkowodne, drób i dziczyzna.         

          Stąd też zrodził się pomysł kolejnej książki w duchu Montignaca pełnej przepisów na przepyszne, szybkie i łatwe do przygotowania dania. Tym razem nie jest to tłumaczenie jednej z moich niderlandzkich książek.
Teraz wzięłam pod uwagę polskie zwyczaje kulinarne i ulubione potrawy Polaków, i tak oto powstała książka zawierająca przepisy na tradycyjne polskie dania dostosowane do wytycznych Metody MONTIGNAC.         

          Polacy, którzy chcą smacznie i zdrowo jeść i przy tym nie porzucać swojego dotychczasowego trybu odżywania się, znajdą tu dużo inspiracji i wskazówek, aby Metodę MONTIGNAC stosować w prawidłowy sposób. Dla urozmaicenia włączyłam parę przepisów z innych krajów i części świata. Zapraszają one do przygody kulinarnej i spotkania z nowymi smakami oraz składnikami. Opracowując różnorakie przepisy, brałam pod uwagę fakt, aby czas potrzebny na przygotowanie dań był jak najkrótszy i aby jak najwięcej pozostało go na radowanie się pysznościami przy stole.         

          Coraz więcej polskich lekarzy poleca Metodę MONTIGNAC swoim pacjentom. Także wiele ośrodków medyczno-rekreacyjnych zaadaptowało tę Metodę do swoich programów odchudzających. Tysiące osób przekonało się, że można znacznie schudnąć, jedząc zdrowo i smacznie, i to w wystarczających ilościach.         

          Podczas mojego krótkiego pobytu w Polsce wczesną wiosną roku 2000 miałam okazję poznać polską kuchnię, która od razu przypadła mi do gustu. Szybko zorientowałam się, że nietrudno zastosować w niej Metodę MONTIGNAC. Z hotelowej karty dań, a także menu innych warszawskich restauracji, w których wówczas miałam okazję jeść, swobodnie mogłam wybrać takie potrawy, które doskonale spełniały wymogi Metody. Także wybór produktów w supermarketach i na bazarach był na tyle bogaty, że z pewnością nie napotkają Państwo trudności podczas zakupów odpowiednich składników.         

          Mam nadzieję, że wiele radości przyniesie Państwu przyrządzanie i degustacja opisanych w tej książce potraw, które oparte są na zdrowych zasadach odżywania się. Ich spożywanie powinno stać się rytuałem upiększającym naszą codzienność i niosącym zdrowie.   
           
 Ria Tummers

piątek, 2 października 2015

Szczepić czy nie szczepić?

Pierwszą opowieść o odporności poznałam z ust mojego ojca, lekarza. Byłam wtedy jeszcze bardzo mała. Ojciec opowiedział mi mit o Achillesie, któremu matka chciała zapewnić nieśmiertelność. W jednej z wersji tej historii starała się wypalić śmiertelność syna ogniem, w wyniku czego ciało Achillesa stało się odporne na wszelkie urazy. Jedynym jego słabym punktem pozostała pięta, w którą ostatecznie ugodziła go strzała, zadawszy mu śmiertelną ranę. Inna wersja mitu podaje, że Achilles został zanurzony w wodach Styksu, czyli rzeki oddzielającej świat żywych od świata umarłych. Podczas tej kąpieli matka trzymała syna za piętę i to właśnie stąd wzięła się jego jedyna, fa­­talna w skutkach słabość.
Oddając na swoich obrazach historię życia Achillesa, Rubens zaczynał właśnie od Styksu. Po niebie latają nietoperze, a w oddali zmarli pokonują rzekę na łodziach. Matka trzyma małego Achillesa za pulchną nóżkę, jego głowa i ramiona znajdują się natomiast w całości pod wodą. To bez wątpienia dość nietypowa kąpiel. U dołu obrazu widzimy Cerbera, trzygłowego psa strzegącego zaświatów. Znajduje się on mniej więcej w tym samym miejscu, w którym ciało dziecka styka się z wodą. Wygląda to trochę tak, jak gdyby niemowlę zanurzało się w bestii. Obraz sugeruje zatem, że zabiegi wzmacniające odporność to w istocie niebezpieczna sprawa.
Chcąc przygotować swoje dzieci na niebezpieczeństwa, które czekają je w życiu, moja matka co wieczór przed snem czytała nam bajki braci Grimm. Brutalności, o której tak wiele się mówi, aż tak bardzo nie pamiętam. Wspominam za to magię tych opowieści: złote gruszki z pałacowych ogrodów, chłopca wielkości kciuka i dwunastu braci przemienionych w dwanaście łabędzi. Nawet jako dziecko zwróciłam jednak uwagę na fakt, że rodzice występujący w tych bajkach nagminnie padają ofiarą przeróżnych pod­stępów, co skłania ich do ryzykowania życiem własnych dzieci.
W jednej z baśni mężczyzna zgadza się oddać diabłu to, co znajduje się za jego młynem. Wydaje mu się, że w ramach wymiany przekaże jabłonkę. Ku własnej rozpaczy przekonuje się jednak, że zgodził się oddać swoją córkę. W innej historii kobieta bardzo pragnie dziecka i w końcu zachodzi w ciążę. Marzy również o roś­lince, która nazywa się roszpunka i rośnie w ogrodzie złej czarownicy. Kobieta wysyła męża, by ten ukradł warzywo. Zostaje on jednak przyłapany na gorącym uczynku i obiecuje czarownicy oddać swoje dziecko po narodzinach. Wiedźma zamyka dziewczynkę w wysokiej wieży bez drzwi. Dziewczęta uwięzione w wieżach opuszczają wszakże w dół swoje długie włosy.
Ten sam wątek pojawia się w greckim micie, który matka czytała mi później. Pewien król dowiedział się o mrocznym proroctwie i postanowił zamknąć swoją córkę w wieży, aby ta nie miała dzieci. Zeus odwiedził ją jednak pod postacią złotego deszczu. W ten sposób narodziło się dziecko, które później zabiło króla. Edyp, inne dziecko pozostawione na śmierć na górskim zboczu, został uratowany przez pasterzy. Tym samym spełniło się proroctwo, zgodnie z którym chłopiec miał zabić ojca i poślubić własną matkę. Tetyda, matka Achillesa, nie zdołała zapewnić swojemu potomkowi nieśmiertelności – ani mocą wody, ani ognia.
Choć nawet bogowie nie potrafią się z tym do końca pogodzić, dziecka nie da się uchronić przed czekającym go losem. Matka Achillesa, bogini i żona śmiertelnika, dowiedziała się od wyroczni, że jej syn umrze młodo. Podjęła więc wszelkie możliwe wysiłki, aby ta wróżba się nie spełniła. Podczas wojny trojańskiej przebierała nawet syna za dziewczynkę. Gdy jednak chłopiec uniósł miecz, w ten sposób ujawniając swoją płeć, matka poprosiła boga ognia, by ten wykuł dla niego tarczę. Widniały na niej słońce i księżyc, ziemia i ocean, miasta pogrążone w wojnie i żyjące w pokoju, a także pola zaorane i odpoczywające po zbiorach – słowem cały świat w pełni swej dualności.
Ojciec przypomniał mi właśnie, że w dzieciństwie wcale nie mówił mi o Achillesie. Snuł inną pradawną opowieść. Przywołuję z pamięci jej treść i już wiem, czemu pomyliłam te dwa wątki. Otóż bohater tego drugiego mitu otrzymuje odporność na urazy dzięki kąpieli w smoczej krwi. Do jego ciała przyczepia się jednak listek, w wyniku czego mały fragment nie zostaje zanurzony. Po licznych zwycięskich bitwach bohater ginie ostatecznie od ciosu zadanego dokładnie w to miejsce.
Ze wszystkich tych historii wynika jasno, że odporność to tylko mit, a żadnego śmiertelnika nie można uchronić przed krzywdą. Zdecydowanie łatwiej jest mi ten przekaz zrozumieć, odkąd sama zostałam matką. Narodziny mojego syna rozbudziły we mnie jednocześnie poczucie wzmożonej siły i bezsilności. Tak często zdarza mi się targować z losem, że zrobiliśmy sobie z tego wraz z mężem grę – zastanawiamy się, jaką chorobę wolelibyśmy zafundować naszemu dziecku zamiast innej. To prześmiewcza wersja możliwych decyzji nieodłącznie towarzyszących rodzicielstwu.
Gdy mój syn był jeszcze niemowlęciem, na okrągło słyszałam (w różnych wersjach): „Najważniejsze, żeby był bezpieczny”. Zastanawiałam się, czy to rzeczywiście istota sprawy. Zastanawiałam się też, czy zdołam mu to bezpieczeństwo zapewnić. Nie miałam jednak najmniejszych wątpliwości, że przed jego losem – cokolwiek mu pisane – nie zdołam go uchronić. Postanowiłam natomiast nie ryzykować jego życiem tak, jak to robili bohaterowie baśni braci Grimm. Chciałam uchronić moje dziecko przed klątwą, która spadłaby na nie w wyniku mojej niedbałości czy zachłanności. Nie zamierzałam przypadkiem obiecywać diabłu, że może wziąć to, co się znajduje za młynem – żeby się potem nie okazało, że stoi tam moje dziecko.