piątek, 3 lutego 2017

Jak nie umrzeć na serce

  Wyobraźmy sobie, że terroryści rozsiewają zarazek choroby, która szerzy się bezlitośnie, pochłaniając życie blisko czterystu tysięcy Amerykanów rocznie. Oznacza to, że rok po roku, przez dwadzieścia cztery godziny na dobę, co osiemdziesiąt trzy sekundy umiera jedna osoba. Taka pandemia byłaby codziennie obecna na czołówkach gazet i wiadomości telewizyjnych.
Zmobilizowalibyśmy armię, rzucilibyśmy nasze najlepsze umysły medyczne do poszukiwań lekarstwa na tę plagę. Krótko mówiąc, nie spoczęlibyśmy, dopóki terroryści nie zostaliby powstrzymani.

 Szczęśliwie nie tracimy co roku setek tysięcy istnień ludzkich z powodu choroby, której można zapobiec… Czyżby?

 Niestety, tracimy. Broń biologiczna, o której mowa, nie jest bakterią rozpowszechnianą przez terrorystów, lecz co roku zabija więcej mieszkańców Ameryki, niż zginęło ich łącznie we wszystkich naszych minionych wojnach. A przeciwstawić się jej można nie w laboratoriach, lecz w sklepach spożywczych, kuchniach i jadalniach. Nie musimy się zbroić w szczepionki ani antybiotyki. Wystarczy zwykły widelec.

 Co się więc dzieje? Jeśli epidemia szerzy się na tak masową skalę, dlaczego nie działamy bardziej energicznie?

 Zabójca, o którym mówię, to choroba niedokrwienna serca. Dotyka ona prawie każdego, kto wychował się na standardowej amerykańskiej diecie.
Nasz największy zabójca

 Amerykański zabójca numer jeden to szczególnego rodzaju terrorysta: są to złogi tłuszczu na wewnętrznych ściankach naszych tętnic. U większości Amerykanów odżywiających się w typowy sposób tłuszcz gromadzi się wewnątrz naczyń wieńcowych – tętnic okalających serce (stąd nazwa) i zasilających je krwią bogatą w tlen. Zjawisko to, znane jako miażdżyca albo arterioskleroza, od greckich słów athere (kasza) i sklerosis (sztywność), polega na utwardzeniu tętnic na skutek osadzania się na ich wewnętrznej wyściółce bogatych w cholesterol płytek miażdżycowych.
Proces ten trwa dziesięcioleciami, stopniowo ograniczając przestrzeń wewnątrz tętnic, zwężając drogę, którą płynie krew. Zmniejszenie dopływu krwi do mięśnia sercowego może podczas większego wysiłku powodować ból i uczucie ucisku w piersi, co jest określane potocznie jako dusznica bolesna. Jeśli płytka miażdżycowa oderwie się, wewnątrz tętnicy może powstać zator. Takie nagłe zablokowanie dopływu krwi powoduje zawał, w wyniku którego część serca ulega uszkodzeniu lub nawet całkowitemu zniszczeniu.

 Kiedy myślicie o chorobie serca, zapewne przychodzą wam do głowy znajomi lub bliscy, którzy całymi latami skarżyli się na bóle w piersi i krótki oddech, zanim doszło do najgorszego. Jednakże u większości Amerykanów umierających na zawał serca pierwszy jego objaw bywa ostatnim. Mówi się wtedy o „nagłej śmierci sercowej” – zgon następuje w ciągu godziny od pierwszych objawów. Inaczej mówiąc, możecie nawet nie zdawać sobie sprawy z zagrożenia, a potem jest już za późno.
Możecie czuć się świetnie, a w godzinę później nie ma was na świecie.
Dlatego ważne jest przede wszystkim zapobieganie chorobie wieńcowej, nawet jeśli nie macie pewności, czy na nią cierpicie.

 Pacjenci często pytają mnie: „Czy ta choroba nie jest po prostu skutkiem starości?”. Domyślam się, skąd się bierze to powszechne nieporozumienie.
Przecież nasze serce w ciągu przeciętnego ludzkiego życia uderza dosłownie miliardy razy. Co w tym dziwnego, że w końcu kiedyś się psuje?
Nic podobnego.

 Dysponujemy silnymi dowodami na to, że w przeszłości istniały na świecie ogromne obszary, na których epidemia choroby wieńcowej po prostu nie występowała. Na przykład w znanych badaniach pod nazwą China-Cornell-Oxford Project uczeni analizowali nawyki żywieniowe i występowanie przewlekłych schorzeń u ludności wiejskich terenów Chin. W prowincji Guizhou, liczącej pół miliona mieszkańców, wśród mężczyzn poniżej sześćdziesiątego piątego roku życia nie odnotowano w ciągu trzech lat ani jednego przypadku śmierci, który można by przypisać chorobie wieńcowej.

 W latach trzydziestych i czterdziestych XX wieku wykształceni na Zachodzie lekarze pracujący w rozbudowanej sieci szpitali misyjnych na terenie Afryki Subsaharyjskiej zauważyli, że liczne przewlekłe choroby nękające populację tak zwanego wysoko rozwiniętego świata są w praktyce nieobecne w większej części tego kontynentu. W Ugandzie, wielomilionowym kraju wschodniej Afryki, chorobę wieńcową określono jako „prawie niewystępującą”.

 Ale może Afrykanie po prostu umierają wcześniej z powodu innych chorób i nie żyją dostatecznie długo, by doczekać śmiertelnego zawału? Nie.
Lekarze porównywali wyniki sekcji zwłok mieszkańców Ugandy i Amerykanów zmarłych w takim samym wieku. Stwierdzili, że spośród 632 osób objętych badaniami w Saint Louis w stanie Missouri ofiarą zawału padło 136. A jak z 632 Ugandyjczykami? Jeden zawał. Obywatele Ugandy umierają na serce ponad sto razy rzadziej niż Amerykanie. Badacze byli równie poruszeni, kiedy przeanalizowali 800 dalszych przypadków śmierci w Ugandzie. Wśród ponad 1400 zmarłych poddanych autopsji znaleźli tylko jeden przypadek niewielkiego, zaleczonego uszkodzenia serca, co znaczy, że zawał nie był śmiertelny.
W uprzemysłowionym świecie choroba wieńcowa jest czołowym zabójcą. W centralnej Afryce jest taką rzadkością, że zabija tylko jednego na tysiąc ludzi.

 Badania nad imigracją pokazują, że ta odporność na choroby serca nie ma źródła w afrykańskich genach. Kiedy ludzie przenoszą się z obszarów małego ryzyka do bardziej zagrożonych, przejmując styl życia i nawyki żywieniowe swojej nowej ojczyzny, odsetek chorych rośnie gwałtownie. Wyjątkowo niskie wskaźniki schorzeń serca na prowincji Chin i w Afryce przypisuje się wyjątkowo niskiemu poziomowi cholesterolu u przedstawicieli tych populacji. Chociaż diety Chińczyków i Afrykanów są bardzo odmienne, mają coś wspólnego: w obu przypadkach podstawą jest żywność pochodzenia roślinnego, zboża i warzywa. Dzięki spożywaniu dużej ilości substancji włóknistych, a znikomej tłuszczów zwierzęcych średni poziom cholesterolu pozostaje poniżej 150 mg/dl6, podobnie jak u osób przestrzegających nowoczesnej diety roślinnej.
Jaki z tego wszystkiego wypływa wniosek? Że pojawienie się choroby wieńcowej zależy od naszego własnego wyboru.

 Jeśli przyjrzymy się uzębieniu ludzi, którzy żyli ponad dziesięć tysięcy lat przed wynalezieniem szczoteczki do zębów, zauważymy, że nie ma w nim prawie wcale ubytków. Przez całe życie nigdy nie czyścili zębów, a mimo to nie mieli dziur. To dlatego, że nie wynaleziono wtedy jeszcze słodkich batonów. Jeśli dziś psują nam się zęby, to dlatego, że przyjemność jedzenia słodyczy przedkładamy nad koszty leczenia i nieprzyjemne chwile w fotelu dentystycznym. Oczywiście sam też czasem ulegam pokusie – mam dobrego stomatologa! Ale co powiedzieć, jeśli chodzi o osad nie na zębach, ale w naszych tętnicach?
To już nie jest kwestia usuwania kamienia nazębnego. To kwestia życia i śmierci.

 Choroba niedokrwienna serca to najbardziej prawdopodobna przyczyna śmierci naszej i naszych bliskich. Oczywiście każdy ma prawo decydować o tym, co je i jaki tryb życia prowadzi, ale czy nie powinniśmy podejmować tych decyzji bardziej świadomie, po zapoznaniu się z możliwymi do przewidzenia konsekwencjami naszych zachowań? Tak jak możemy stronić od słodyczy, które niszczą uzębienie, możemy również unikać żywności obfitującej w tłuszcze trans, tłuszcze nasycone i cholesterol, która zatyka tętnice.

 Przyjrzyjmy się, jak w ciągu naszego życia rozwija się choroba wieńcowa.

Jakie proste wybory w kwestii diety dokonywane na dowolnym etapie mogą jej zapobiec, wstrzymać jej postępy, a nawet je odwrócić, zanim będzie za późno?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz