Wyobraźmy sobie, że terroryści rozsiewają
zarazek choroby, która szerzy się bezlitośnie, pochłaniając życie blisko
czterystu tysięcy Amerykanów rocznie. Oznacza to, że rok po roku, przez
dwadzieścia cztery godziny na dobę, co osiemdziesiąt trzy sekundy umiera jedna
osoba. Taka pandemia byłaby codziennie obecna na czołówkach gazet
i wiadomości telewizyjnych.
Zmobilizowalibyśmy
armię, rzucilibyśmy nasze najlepsze umysły medyczne do poszukiwań lekarstwa na
tę plagę. Krótko mówiąc, nie spoczęlibyśmy, dopóki terroryści nie zostaliby
powstrzymani.
Szczęśliwie nie tracimy co roku setek tysięcy
istnień ludzkich z powodu choroby, której można zapobiec… Czyżby?
Niestety, tracimy. Broń biologiczna,
o której mowa, nie jest bakterią rozpowszechnianą przez terrorystów, lecz
co roku zabija więcej mieszkańców Ameryki, niż zginęło ich łącznie we
wszystkich naszych minionych wojnach. A przeciwstawić się jej można nie
w laboratoriach, lecz w sklepach spożywczych, kuchniach
i jadalniach. Nie musimy się zbroić w szczepionki ani antybiotyki.
Wystarczy zwykły widelec.
Co się więc dzieje? Jeśli epidemia szerzy się
na tak masową skalę, dlaczego nie działamy bardziej energicznie?
Zabójca, o którym mówię, to choroba
niedokrwienna serca. Dotyka ona prawie każdego, kto wychował się na
standardowej amerykańskiej diecie.
Nasz
największy zabójca
Amerykański zabójca numer jeden to
szczególnego rodzaju terrorysta: są to złogi tłuszczu na wewnętrznych ściankach
naszych tętnic. U większości Amerykanów odżywiających się w typowy
sposób tłuszcz gromadzi się wewnątrz naczyń wieńcowych – tętnic
okalających serce (stąd nazwa) i zasilających je krwią bogatą w tlen.
Zjawisko to, znane jako miażdżyca albo arterioskleroza, od greckich słów athere
(kasza) i sklerosis (sztywność), polega na utwardzeniu tętnic na skutek
osadzania się na ich wewnętrznej wyściółce bogatych w cholesterol płytek
miażdżycowych.
Proces
ten trwa dziesięcioleciami, stopniowo ograniczając przestrzeń wewnątrz tętnic,
zwężając drogę, którą płynie krew. Zmniejszenie dopływu krwi do mięśnia
sercowego może podczas większego wysiłku powodować ból i uczucie ucisku
w piersi, co jest określane potocznie jako dusznica bolesna. Jeśli płytka
miażdżycowa oderwie się, wewnątrz tętnicy może powstać zator. Takie nagłe zablokowanie
dopływu krwi powoduje zawał, w wyniku którego część serca ulega
uszkodzeniu lub nawet całkowitemu zniszczeniu.
Kiedy myślicie o chorobie serca, zapewne
przychodzą wam do głowy znajomi lub bliscy, którzy całymi latami skarżyli się
na bóle w piersi i krótki oddech, zanim doszło do najgorszego.
Jednakże u większości Amerykanów umierających na zawał serca pierwszy jego
objaw bywa ostatnim. Mówi się wtedy o „nagłej śmierci sercowej”
– zgon następuje w ciągu godziny od pierwszych objawów. Inaczej
mówiąc, możecie nawet nie zdawać sobie sprawy z zagrożenia, a potem
jest już za późno.
Możecie
czuć się świetnie, a w godzinę później nie ma was na świecie.
Dlatego
ważne jest przede wszystkim zapobieganie chorobie wieńcowej, nawet jeśli nie
macie pewności, czy na nią cierpicie.
Pacjenci często pytają mnie: „Czy ta choroba
nie jest po prostu skutkiem starości?”. Domyślam się, skąd się bierze to
powszechne nieporozumienie.
Przecież
nasze serce w ciągu przeciętnego ludzkiego życia uderza dosłownie miliardy
razy. Co w tym dziwnego, że w końcu kiedyś się psuje?
Nic
podobnego.
Dysponujemy silnymi dowodami na to, że
w przeszłości istniały na świecie ogromne obszary, na których epidemia
choroby wieńcowej po prostu nie występowała. Na przykład w znanych
badaniach pod nazwą China-Cornell-Oxford Project uczeni analizowali nawyki
żywieniowe i występowanie przewlekłych schorzeń u ludności wiejskich
terenów Chin. W prowincji Guizhou, liczącej pół miliona mieszkańców, wśród
mężczyzn poniżej sześćdziesiątego piątego roku życia nie odnotowano
w ciągu trzech lat ani jednego przypadku śmierci, który można by przypisać
chorobie wieńcowej.
W latach trzydziestych
i czterdziestych XX wieku wykształceni na Zachodzie lekarze pracujący
w rozbudowanej sieci szpitali misyjnych na terenie Afryki Subsaharyjskiej
zauważyli, że liczne przewlekłe choroby nękające populację tak zwanego wysoko
rozwiniętego świata są w praktyce nieobecne w większej części tego
kontynentu. W Ugandzie, wielomilionowym kraju wschodniej Afryki, chorobę
wieńcową określono jako „prawie niewystępującą”.
Ale może Afrykanie po prostu umierają
wcześniej z powodu innych chorób i nie żyją dostatecznie długo, by
doczekać śmiertelnego zawału? Nie.
Lekarze
porównywali wyniki sekcji zwłok mieszkańców Ugandy i Amerykanów zmarłych
w takim samym wieku. Stwierdzili, że spośród 632 osób objętych badaniami
w Saint Louis w stanie Missouri ofiarą zawału padło 136. A jak z 632
Ugandyjczykami? Jeden zawał. Obywatele Ugandy umierają na serce ponad sto razy
rzadziej niż Amerykanie. Badacze byli równie poruszeni, kiedy przeanalizowali
800 dalszych przypadków śmierci w Ugandzie. Wśród ponad 1400 zmarłych
poddanych autopsji znaleźli tylko jeden przypadek niewielkiego, zaleczonego
uszkodzenia serca, co znaczy, że zawał nie był śmiertelny.
W uprzemysłowionym
świecie choroba wieńcowa jest czołowym zabójcą. W centralnej Afryce jest
taką rzadkością, że zabija tylko jednego na tysiąc ludzi.
Badania nad imigracją pokazują, że ta
odporność na choroby serca nie ma źródła w afrykańskich genach. Kiedy
ludzie przenoszą się z obszarów małego ryzyka do bardziej zagrożonych,
przejmując styl życia i nawyki żywieniowe swojej nowej ojczyzny, odsetek
chorych rośnie gwałtownie. Wyjątkowo niskie wskaźniki schorzeń serca na prowincji
Chin i w Afryce przypisuje się wyjątkowo niskiemu poziomowi cholesterolu
u przedstawicieli tych populacji. Chociaż diety Chińczyków i Afrykanów
są bardzo odmienne, mają coś wspólnego: w obu przypadkach podstawą jest
żywność pochodzenia roślinnego, zboża i warzywa. Dzięki spożywaniu dużej
ilości substancji włóknistych, a znikomej tłuszczów zwierzęcych średni
poziom cholesterolu pozostaje poniżej 150 mg/dl6, podobnie jak u osób
przestrzegających nowoczesnej diety roślinnej.
Jaki
z tego wszystkiego wypływa wniosek? Że pojawienie się choroby wieńcowej
zależy od naszego własnego wyboru.
Jeśli przyjrzymy się uzębieniu ludzi, którzy
żyli ponad dziesięć tysięcy lat przed wynalezieniem szczoteczki do zębów,
zauważymy, że nie ma w nim prawie wcale ubytków. Przez całe życie nigdy nie
czyścili zębów, a mimo to nie mieli dziur. To dlatego, że nie wynaleziono
wtedy jeszcze słodkich batonów. Jeśli dziś psują nam się zęby, to dlatego, że
przyjemność jedzenia słodyczy przedkładamy nad koszty leczenia i nieprzyjemne
chwile w fotelu dentystycznym. Oczywiście sam też czasem ulegam pokusie
– mam dobrego stomatologa! Ale co powiedzieć, jeśli chodzi o osad nie
na zębach, ale w naszych tętnicach?
To
już nie jest kwestia usuwania kamienia nazębnego. To kwestia życia i śmierci.
Choroba niedokrwienna serca to najbardziej
prawdopodobna przyczyna śmierci naszej i naszych bliskich. Oczywiście
każdy ma prawo decydować o tym, co je i jaki tryb życia prowadzi, ale
czy nie powinniśmy podejmować tych decyzji bardziej świadomie, po zapoznaniu
się z możliwymi do przewidzenia konsekwencjami naszych zachowań? Tak jak
możemy stronić od słodyczy, które niszczą uzębienie, możemy również unikać
żywności obfitującej w tłuszcze trans, tłuszcze nasycone
i cholesterol, która zatyka tętnice.
Przyjrzyjmy się, jak w ciągu naszego
życia rozwija się choroba wieńcowa.
Jakie
proste wybory w kwestii diety dokonywane na dowolnym etapie mogą jej
zapobiec, wstrzymać jej postępy, a nawet je odwrócić, zanim będzie za
późno?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz