piątek, 24 listopada 2017

Stulejka, obrzezanie. wędzidełko

Jego wysokość penis ZOBACZ>>>



Na początek krótka relacja z ostrego dyżuru.

 W żadnej dobrze wyposażonej kuchni nie może zabraknąć porządnego noża.
Zwłaszcza gotujący mężczyźni chętnie zgłębiają tajniki technologiczne całego procesu i dobierają gadżety, poświęcając na to nierzadko więcej czasu niż na samo przyrządzanie potraw. Nóż Santoku, nóż szefa kuchni, nóż do filetowania – to wszystko absolutna konieczność (obok innych ważnych sprzętów, takich jak na przykład zgrzewarka próżniowa). Być może części czytelników już robi się trochę słabo, gdy zerkają na nagłówek tego podrozdziału. Stulejka i… ostry nóż. Zestaw, od którego każdemu normalnemu człowiekowi ciarki przebiegają po plecach.

 Każdemu?

 Nie pewnemu młodzieńcowi, który trafił do mnie na pogotowie z silnym krwotokiem z okolic genitaliów. Takie sytuacje nie zdarzają się zbyt często i w pierwszej chwili pomyślałem, że to naderwanie wędzidełka (powiemy o nim więcej na kolejnych stronach).

 Ale nic z tych rzeczy. Ów młody człowiek próbował samodzielnie oskalpować swojego „wacka”, czyli usunąć napletek – i naprawdę użył do tego noża Santoku. Szczęście w nieszczęściu, że po pierwszym nieśmiałym nacięciu pojawił się na tyle silny krwotok, że skłoniło to młodzieńca do porzucenia pierwotnych zamiarów. Fachowo opatrzywszy ranę ręcznikiem kuchennym, stał teraz przede mną z przyrodzeniem owiniętym połową rolki ręczników papierowych ozdobionych wesołym wytłaczanym wzorem kwiatków i listków. Gdy bez większych problemów udało mi się wyłuskać stamtąd jego interes i usunąć resztki papieru roztworem soli kuchennej, moim oczom ukazał się widok… na szczęście nie aż tak straszny. Krwawienie było już niemal całkiem zatamowane, a na penisie mężczyzny widać było „tylko” powierzchowną ranę ciętą. Młodzieńcowi opatrzono ją więc jak należy, wręczono na wszelki wypadek zapas bandaża, porządny skalpel, a także wyznaczono termin profesjonalnego obrzezania.

 Zapewne nigdy nie poznamy motywów, jakie stały za tą samurajską akcją, warto jednak wiedzieć, co należy robić w przypadku fimozy, jak w medycznym żargonie określa się niekiedy stulejkę.

 Na początek powiedzmy kilka słów o budowie napletka. Składa się on z części wewnętrznej, otaczającej żołądź, oraz z widocznej części zewnętrznej. Te listki napletkowe, jak nazywają je urologowie, mogą się względem siebie swobodnie przesuwać. U nowo narodzonego chłopczyka są one jednak jeszcze ze sobą sklejone. Mamy więc do czynienia z naturalną stulejką. W normalnym przypadku obie warstwy „rozklejają się” w ciągu pierwszych lat życia, co pozwala odciągać napletek. Jeśli tak się nie stanie, małemu pacjentowi można pomóc, aplikując maści z kortyzonem. Ale nawet jeśli smarowanie nie przyniesie żadnych efektów, nie trzeba od razu umawiać się z lekarzem na obrzezanie. Bezwzględnym wskazaniem do takiego zabiegu u chłopca jest dopiero ból przy siusianiu spowodowany stulejką, zapalenie napletka albo infekcje dróg moczowych. Można zdecydować się wówczas na przeprowadzenie procedury pozwalającej zachować część napletka, choć niektórzy urologowie odradzają to postępowanie, ponieważ stwarza ono możliwość ponownego powstania stulejki w przyszłości.

 Ale z problemem stulejki mogą zmagać się również dorośli mężczyźni.
Często nie jest ona bowiem dolegliwością wrodzoną, lecz nabytą. Słowo „fimoza” (phimosis) wywodzi się ze starożytnej greki, gdzie znaczy tyle co „kaganiec”. Na Amazonie istotnie można kupić coś w rodzaju kagańca czy też pasa cnoty na penis, z kluczykami w zestawie. Gorzej, jeśli partnerka, partner, względnie domina zgubi te klucze, co się ostatnio przytrafiło pewnemu pacjentowi, który trafił do nas na ostry dyżur. W jego przypadku udało się w miarę łatwo rozwiązać problem – wystarczyły nożyce do cięcia prętów. Sprzęt, który wcale nie jest urologom tak obcy, jak mogłoby się wydawać.

 Wróćmy jednak do stulejki. U dorosłych może do niej dojść na przykład wskutek zapalenia napletka, co szczególnie często przytrafia się na przykład cukrzykom. W takich wypadkach często dochodzi już wcześniej do względnego zwężenia ujścia napletka, które z czasem zacieśnia się coraz bardziej. Chory wpada w błędne koło – nawracające drobne stany zapalne skutkują bliznowaceniem i zwężeniem napletka, co powoduje ból nie tylko podczas stosunków płciowych. Taki stan jest istotnym wskazaniem do obrzezania. Dlatego najpóźniej wtedy, gdy w wyniku stulejki dojdzie do zapalenia napletka, należy pilnie rozważyć wizytę u urologa, zwłaszcza że obie te dolegliwości zwiększają ryzyko rozwoju raka prącia.

Wędzidełko

 Wspomniałem już o wędzidełku. Co to właściwie jest? Otóż wędzidełko to nitka skórna znajdująca się na spodniej stronie penisa i łącząca żołądź z napletkiem. Można je porównać z inną skórną nitką, umiejscowioną pod językiem i zwaną zresztą również wędzidełkiem, tyle że podjęzykowym.
Zdarza się niekiedy, że wędzidełko napletkowe jest za krótkie i wtedy zbytnio napina się podczas erekcji. Może to wywoływać ból w trakcie stosunku, a w najgorszym razie spowodować nawet naderwanie wędzidełka.
Ponieważ w jego środku biegnie maleńka tętniczka, zwykle dochodzi wówczas do dość obfitego krwawienia, które jednak łatwo można zatamować.
Zazwyczaj wystarczy po prostu przez dziesięć minut mocno uciskać urażone miejsce. Niekiedy zresztą naderwanie wędzidełka rozwiązuje istniejący problem, ponieważ w jego wyniku nadmierne napięcie samoistnie znika.
Zwykle jednak wędzidełko trzeba później przedłużyć, co wykonuje się w ramach drobnego zabiegu ambulatoryjnego.

 Zdążyłem właśnie zaliczyć pierwszy miesiąc na urologii, gdy w obecności pewnej młodej damy taki pech przytrafił się właśnie mnie. Chwyciłem więc za komórkę i zadzwoniłem do bardziej doświadczonego kolegi. Gdy przedstawiłem mu swój problem, usłyszałem: „Wyślij zaraz panienkę do apteki, niech przyniesie trochę gazy, a potem wszystko dobrze ściśnij”.
Dziś chętnie opowiadam tę historyjkę, zwłaszcza przerażonym młodym pacjentom, którzy zgłaszają się do mnie z tym samym problemem. Klasyczna anegdotka na przełamanie pierwszych lodów.

 Ale wróćmy jeszcze na chwilę do napletka. Trzeba przyznać, że o tym maleńkim kawałku skóry mówi się zaskakująco dużo, zważywszy na jego udział w całej powierzchni ciała człowieka, która wynosi przeciętnie 1,7 metra kwadratowego. (Na marginesie dodam, że całkowita powierzchnia ciała ludzkiego ma w medycynie znaczenie przede wszystkim w dwóch przypadkach: podczas określania dawki chemioterapii oraz oceny rozległości oparzeń.)

 Nie chcę tu zajmować stanowiska w kwestii obrzezania motywowanego religijnie. Powiem tylko, że zgodnie z niemieckim prawem obrzezania u chłopców do szóstego miesiąca życia mogą dokonywać również osoby bez wykształcenia medycznego, o ile mają odpowiednie kwalifikacje. Z medycznego punktu widzenia obrzezanie ma właściwie same zalety.
Obrzezani mężczyźni rzadziej cierpią na infekcje dróg moczowych, niższe jest również ryzyko, że zachorują na rzadki nowotwór prącia. Dawniej sądzono też, że obrzezanie zmniejsza prawdopodobieństwo zarażenia wirusem HIV, jednak najnowsze badania nie potwierdzają tej hipotezy2. Z drugiej strony obrzezanie, jak każdy zabieg chirurgiczny, pociąga za sobą określone ryzyko, które trzeba wcześniej omówić z pacjentem.
Przyjrzyjmy się rozmaitym technikom obrzezania, ponieważ istnieją pomiędzy nimi stosunkowo duże różnice. Penis obrzezany „po amerykańsku” wygląda zwykle zupełnie inaczej niż jego europejski odpowiednik. Jeśli ktoś z czytelników zna te sprawy z własnego doświadczenia albo widział, w czym rzecz, na stosownym filmie, wie dobrze, że u obrzezanego Amerykanina odstęp pomiędzy normalną brązowawą skórą penisa a żołędzią jest o wiele większy niż u obrzezanego Europejczyka. Jest to jednak różnica wyłącznie wizualna.

 Istnieje co prawda niewielkie ryzyko, że po obrzezaniu zmieni się nieco czucie „w dole”, jednak niezależnie od przyjętej techniki zawsze dokłada się starań, by zakończenia nerwowe znajdujące się tuż pod powierzchnią żołędzi pozostawić nienaruszone. Ostatecznie chodzi przecież o to, by pozbawić pacjenta napletka, a nie doznań. Z tego względu ciemniejsza skóra z trzonu penisa nie sięga po zabiegu bezpośrednio do żołędzi, tylko zachowuje od niej pewien niewielki odstęp.
W klinice, w której dawniej pracowałem, zabiegi obrzezania wykonywano tradycyjnie w piątek. W sobotę maleńkich pacjentów przynoszono zwykle na kontrolę i zdjęcie opatrunku, o ile ten w ogóle zdołał się utrzymać w swoim pierwotnym położeniu. Trzeba tu bowiem zaznaczyć, że penis nie jest najłatwiejszym miejscem do opatrywania, zwłaszcza jeśli chodzi o miniaturowe jeszcze siusiaki małych chłopców. Ważne jest, by opatrunek był z jednej strony dostatecznie obcisły, z drugiej zaś, by nie zacisnąć go zbyt mocno, mogłoby to bowiem prowadzić do zaburzeń ukrwienia oraz urazu cewki moczowej.

 Samą żołądź, która po obrzezaniu bywa naprawdę bardzo wrażliwa, zwykle tylko obficie smaruje się maścią, zamiast ukrywać ją pod opatrunkiem.
Pamiętam pewnego chłopaczka, którego tata przyprowadził na kontrolę po zabiegu. W spodniach od dresu chłopiec miał z przodu wyciętą okrągłą dziurę, żeby goły siusiak nie obcierał się o ubranie. Z tego właśnie względu szyje się nawet specjalne majtki dla mężczyzn ze stulejką, które można sobie wyobrazić jak zwykłe majtki z wpuszczoną z przodu plastikową miseczką, pozwalającą zachować odpowiednią ilość wolnej przestrzeni.

 Po zdjęciu opatrunku, co często jest bardziej nieprzyjemne od przeprowadzanej poprzedniego dnia w pełnym znieczuleniu operacji, pacjent najgorsze ma już za sobą. Kilka dni po zabiegu warto jednak zastosować jeszcze nasiadówki z rumianku. Ziołowy napar przyspiesza bowiem gojenie się ran i rozpuszczanie nici chirurgicznych.

 Te same zasady dotyczą oczywiście także naszych dorosłych pacjentów, choć w tym przypadku zabieg przeprowadza się raczej w znieczuleniu miejscowym. Osobiście odradzałbym też paradowanie w spodniach od dresu z wyciętą z przodu dziurą, bo takie zachowanie mogłoby nas narazić na zarzuty o sianie publicznego zgorszenia.

 Zanim ostatecznie porzucimy temat napletka i przejdziemy do innych fascynujących historii dotyczących penisa, trzeba jeszcze w kilku słowach wspomnieć o innej nieprzyjemnej dolegliwości, wiążącej się z tym maleńkim kawałkiem skóry. Znana jest ona między innymi pod dźwięczną nazwą:

 „Hiszpański kołnierz”

 Wbrew pozorom, nie jest to choroba weneryczna, której można się nabawić podczas gorącego urlopu na Costa Brava (all inclusive, a jakże), figlując z piękną Hiszpanką, która o poranku okazuje się Helgą, stałą bywalczynią solarium w Bochum. Nie chodzi tu także o skutki uboczne pewnego środka wspomagającego potencję, który wytwarzany jest ze zmielonych chrząszczy Lytta vesicatoria, a powszechnie znanych pod błędną nazwą „hiszpańska mucha”. (Notabene po polsku owada tego, jakże apetycznie, określa się mianem „pryszczel lekarski”.)

 Dolegliwość, o której mowa, zawdzięcza swą nazwę modowemu wynalazkowi popularnemu wśród XVI-wiecznych strojnisiów, który zapewne znamy z rozmaitych dawnych portretów. Chodzi o lśniącą białą kryzę, ciasno okalającą szyję – chociaż w naszym przypadku „kryza” wygląda raczej,jakby jej właściciel przeszedł właśnie wypadek samochodowy.

 Jakim cudem coś takiego tworzy się na napletku? Również i ta dolegliwość wiąże się ze zwężeniem jego ujścia, tym razem jednak niezupełnym.  
Oznacza to, że napletek co prawda daje się odprowadzić poza żołądź, potem jednak nie można naciągnąć go z powrotem, więc zostaje w pozycji odprowadzonej i uciska prącie. Często przytrafia się to starszym mężczyznom w domach opieki lub szpitalach, u których po zakończeniu zabiegów higienicznych napletek nie zostaje sprowadzony ponownie na żołądź. Ale pewnej niedzieli ratowałem też na pogotowiu swojego znajomego, który zgłosił się do mnie z takim problemem. Wspomniany „hiszpański kołnierz”, zwany też parafimozą lub załupkiem, tworzy się w sytuacji, gdy odciągnięty napletek „spuchnie” i nie można go normalnie nasunąć z powrotem.

ZOBACZ WIĘCEJ: Jego wysokość penis >>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz