Jego wysokość penis ZOBACZ>>>
Na
początek krótka relacja z ostrego dyżuru.
W żadnej dobrze wyposażonej kuchni nie
może zabraknąć porządnego noża.
Zwłaszcza
gotujący mężczyźni chętnie zgłębiają tajniki technologiczne całego procesu
i dobierają gadżety, poświęcając na to nierzadko więcej czasu niż na samo
przyrządzanie potraw. Nóż Santoku, nóż szefa kuchni, nóż do filetowania
– to wszystko absolutna konieczność (obok innych ważnych sprzętów, takich
jak na przykład zgrzewarka próżniowa). Być może części czytelników już robi się
trochę słabo, gdy zerkają na nagłówek tego podrozdziału. Stulejka i… ostry nóż.
Zestaw, od którego każdemu normalnemu człowiekowi ciarki przebiegają po
plecach.
Każdemu?
Nie pewnemu młodzieńcowi, który trafił do mnie
na pogotowie z silnym krwotokiem z okolic genitaliów. Takie sytuacje
nie zdarzają się zbyt często i w pierwszej chwili pomyślałem, że to
naderwanie wędzidełka (powiemy o nim więcej na kolejnych stronach).
Ale nic z tych rzeczy. Ów młody człowiek
próbował samodzielnie oskalpować swojego „wacka”, czyli usunąć napletek
– i naprawdę użył do tego noża Santoku. Szczęście
w nieszczęściu, że po pierwszym nieśmiałym nacięciu pojawił się na tyle
silny krwotok, że skłoniło to młodzieńca do porzucenia pierwotnych zamiarów.
Fachowo opatrzywszy ranę ręcznikiem kuchennym, stał teraz przede mną
z przyrodzeniem owiniętym połową rolki ręczników papierowych ozdobionych
wesołym wytłaczanym wzorem kwiatków i listków. Gdy bez większych problemów
udało mi się wyłuskać stamtąd jego interes i usunąć resztki papieru
roztworem soli kuchennej, moim oczom ukazał się widok… na szczęście nie aż tak
straszny. Krwawienie było już niemal całkiem zatamowane, a na penisie
mężczyzny widać było „tylko” powierzchowną ranę ciętą. Młodzieńcowi opatrzono
ją więc jak należy, wręczono na wszelki wypadek zapas bandaża, porządny
skalpel, a także wyznaczono termin profesjonalnego obrzezania.
Zapewne nigdy nie poznamy motywów, jakie stały
za tą samurajską akcją, warto jednak wiedzieć, co należy robić w przypadku
fimozy, jak w medycznym żargonie określa się niekiedy stulejkę.
Na początek powiedzmy kilka słów
o budowie napletka. Składa się on z części wewnętrznej, otaczającej
żołądź, oraz z widocznej części zewnętrznej. Te listki napletkowe, jak nazywają
je urologowie, mogą się względem siebie swobodnie przesuwać. U nowo
narodzonego chłopczyka są one jednak jeszcze ze sobą sklejone. Mamy więc do
czynienia z naturalną stulejką. W normalnym przypadku obie warstwy
„rozklejają się” w ciągu pierwszych lat życia, co pozwala odciągać
napletek. Jeśli tak się nie stanie, małemu pacjentowi można pomóc, aplikując
maści z kortyzonem. Ale nawet jeśli smarowanie nie przyniesie żadnych
efektów, nie trzeba od razu umawiać się z lekarzem na obrzezanie.
Bezwzględnym wskazaniem do takiego zabiegu u chłopca jest dopiero ból przy
siusianiu spowodowany stulejką, zapalenie napletka albo infekcje dróg
moczowych. Można zdecydować się wówczas na przeprowadzenie procedury
pozwalającej zachować część napletka, choć niektórzy urologowie odradzają to postępowanie,
ponieważ stwarza ono możliwość ponownego powstania stulejki w przyszłości.
Ale z problemem stulejki mogą zmagać się
również dorośli mężczyźni.
Często
nie jest ona bowiem dolegliwością wrodzoną, lecz nabytą. Słowo „fimoza”
(phimosis) wywodzi się ze starożytnej greki, gdzie znaczy tyle co „kaganiec”.
Na Amazonie istotnie można kupić coś w rodzaju kagańca czy też pasa cnoty
na penis, z kluczykami w zestawie. Gorzej, jeśli partnerka, partner,
względnie domina zgubi te klucze, co się ostatnio przytrafiło pewnemu
pacjentowi, który trafił do nas na ostry dyżur. W jego przypadku udało się
w miarę łatwo rozwiązać problem – wystarczyły nożyce do cięcia prętów.
Sprzęt, który wcale nie jest urologom tak obcy, jak mogłoby się wydawać.
Wróćmy jednak do stulejki. U dorosłych
może do niej dojść na przykład wskutek zapalenia napletka, co szczególnie
często przytrafia się na przykład cukrzykom. W takich wypadkach często
dochodzi już wcześniej do względnego zwężenia ujścia napletka, które z czasem
zacieśnia się coraz bardziej. Chory wpada w błędne koło – nawracające
drobne stany zapalne skutkują bliznowaceniem i zwężeniem napletka, co
powoduje ból nie tylko podczas stosunków płciowych. Taki stan jest istotnym
wskazaniem do obrzezania. Dlatego najpóźniej wtedy, gdy w wyniku stulejki
dojdzie do zapalenia napletka, należy pilnie rozważyć wizytę u urologa,
zwłaszcza że obie te dolegliwości zwiększają ryzyko rozwoju raka prącia.
Wędzidełko
Wspomniałem już o wędzidełku. Co to
właściwie jest? Otóż wędzidełko to nitka skórna znajdująca się na spodniej
stronie penisa i łącząca żołądź z napletkiem. Można je porównać
z inną skórną nitką, umiejscowioną pod językiem i zwaną zresztą
również wędzidełkiem, tyle że podjęzykowym.
Zdarza
się niekiedy, że wędzidełko napletkowe jest za krótkie i wtedy zbytnio
napina się podczas erekcji. Może to wywoływać ból w trakcie stosunku,
a w najgorszym razie spowodować nawet naderwanie wędzidełka.
Ponieważ
w jego środku biegnie maleńka tętniczka, zwykle dochodzi wówczas do dość
obfitego krwawienia, które jednak łatwo można zatamować.
Zazwyczaj
wystarczy po prostu przez dziesięć minut mocno uciskać urażone miejsce.
Niekiedy zresztą naderwanie wędzidełka rozwiązuje istniejący problem, ponieważ
w jego wyniku nadmierne napięcie samoistnie znika.
Zwykle
jednak wędzidełko trzeba później przedłużyć, co wykonuje się w ramach
drobnego zabiegu ambulatoryjnego.
Zdążyłem właśnie zaliczyć pierwszy miesiąc na
urologii, gdy w obecności pewnej młodej damy taki pech przytrafił się
właśnie mnie. Chwyciłem więc za komórkę i zadzwoniłem do bardziej
doświadczonego kolegi. Gdy przedstawiłem mu swój problem, usłyszałem: „Wyślij
zaraz panienkę do apteki, niech przyniesie trochę gazy, a potem wszystko
dobrze ściśnij”.
Dziś
chętnie opowiadam tę historyjkę, zwłaszcza przerażonym młodym pacjentom, którzy
zgłaszają się do mnie z tym samym problemem. Klasyczna anegdotka na
przełamanie pierwszych lodów.
Ale wróćmy jeszcze na chwilę do napletka.
Trzeba przyznać, że o tym maleńkim kawałku skóry mówi się zaskakująco
dużo, zważywszy na jego udział w całej powierzchni ciała człowieka, która
wynosi przeciętnie 1,7 metra kwadratowego. (Na marginesie dodam, że całkowita
powierzchnia ciała ludzkiego ma w medycynie znaczenie przede wszystkim
w dwóch przypadkach: podczas określania dawki chemioterapii oraz oceny rozległości
oparzeń.)
Nie chcę tu zajmować stanowiska w kwestii
obrzezania motywowanego religijnie. Powiem tylko, że zgodnie z niemieckim
prawem obrzezania u chłopców do szóstego miesiąca życia mogą dokonywać
również osoby bez wykształcenia medycznego, o ile mają odpowiednie
kwalifikacje. Z medycznego punktu widzenia obrzezanie ma właściwie same
zalety.
Obrzezani
mężczyźni rzadziej cierpią na infekcje dróg moczowych, niższe jest również
ryzyko, że zachorują na rzadki nowotwór prącia. Dawniej sądzono też, że
obrzezanie zmniejsza prawdopodobieństwo zarażenia wirusem HIV, jednak najnowsze
badania nie potwierdzają tej hipotezy2. Z drugiej strony obrzezanie, jak każdy
zabieg chirurgiczny, pociąga za sobą określone ryzyko, które trzeba wcześniej
omówić z pacjentem.
Przyjrzyjmy
się rozmaitym technikom obrzezania, ponieważ istnieją pomiędzy nimi stosunkowo
duże różnice. Penis obrzezany „po amerykańsku” wygląda zwykle zupełnie inaczej
niż jego europejski odpowiednik. Jeśli ktoś z czytelników zna te sprawy
z własnego doświadczenia albo widział, w czym rzecz, na stosownym
filmie, wie dobrze, że u obrzezanego Amerykanina odstęp pomiędzy normalną
brązowawą skórą penisa a żołędzią jest o wiele większy niż
u obrzezanego Europejczyka. Jest to jednak różnica wyłącznie wizualna.
Istnieje co prawda niewielkie ryzyko, że po
obrzezaniu zmieni się nieco czucie „w dole”, jednak niezależnie od
przyjętej techniki zawsze dokłada się starań, by zakończenia nerwowe znajdujące
się tuż pod powierzchnią żołędzi pozostawić nienaruszone. Ostatecznie chodzi
przecież o to, by pozbawić pacjenta napletka, a nie doznań.
Z tego względu ciemniejsza skóra z trzonu penisa nie sięga po zabiegu
bezpośrednio do żołędzi, tylko zachowuje od niej pewien niewielki odstęp.
W klinice,
w której dawniej pracowałem, zabiegi obrzezania wykonywano tradycyjnie
w piątek. W sobotę maleńkich pacjentów przynoszono zwykle na kontrolę
i zdjęcie opatrunku, o ile ten w ogóle zdołał się utrzymać
w swoim pierwotnym położeniu. Trzeba tu bowiem zaznaczyć, że penis nie jest
najłatwiejszym miejscem do opatrywania, zwłaszcza jeśli chodzi
o miniaturowe jeszcze siusiaki małych chłopców. Ważne jest, by opatrunek był
z jednej strony dostatecznie obcisły, z drugiej zaś, by nie zacisnąć go
zbyt mocno, mogłoby to bowiem prowadzić do zaburzeń ukrwienia oraz urazu cewki
moczowej.
Samą żołądź, która po obrzezaniu bywa naprawdę
bardzo wrażliwa, zwykle tylko obficie smaruje się maścią, zamiast ukrywać ją
pod opatrunkiem.
Pamiętam
pewnego chłopaczka, którego tata przyprowadził na kontrolę po zabiegu.
W spodniach od dresu chłopiec miał z przodu wyciętą okrągłą dziurę,
żeby goły siusiak nie obcierał się o ubranie. Z tego właśnie względu
szyje się nawet specjalne majtki dla mężczyzn ze stulejką, które można sobie
wyobrazić jak zwykłe majtki z wpuszczoną z przodu plastikową miseczką,
pozwalającą zachować odpowiednią ilość wolnej przestrzeni.
Po zdjęciu opatrunku, co często jest bardziej
nieprzyjemne od przeprowadzanej poprzedniego dnia w pełnym znieczuleniu
operacji, pacjent najgorsze ma już za sobą. Kilka dni po zabiegu warto jednak zastosować
jeszcze nasiadówki z rumianku. Ziołowy napar przyspiesza bowiem gojenie
się ran i rozpuszczanie nici chirurgicznych.
Te same zasady dotyczą oczywiście także
naszych dorosłych pacjentów, choć w tym przypadku zabieg przeprowadza się
raczej w znieczuleniu miejscowym. Osobiście odradzałbym też paradowanie
w spodniach od dresu z wyciętą z przodu dziurą, bo takie
zachowanie mogłoby nas narazić na zarzuty o sianie publicznego zgorszenia.
Zanim ostatecznie porzucimy temat napletka
i przejdziemy do innych fascynujących historii dotyczących penisa, trzeba
jeszcze w kilku słowach wspomnieć o innej nieprzyjemnej dolegliwości,
wiążącej się z tym maleńkim kawałkiem skóry. Znana jest ona między innymi
pod dźwięczną nazwą:
„Hiszpański kołnierz”
Wbrew pozorom, nie jest to choroba weneryczna,
której można się nabawić podczas gorącego urlopu na Costa Brava (all inclusive,
a jakże), figlując z piękną Hiszpanką, która o poranku okazuje
się Helgą, stałą bywalczynią solarium w Bochum. Nie chodzi tu także
o skutki uboczne pewnego środka wspomagającego potencję, który wytwarzany
jest ze zmielonych chrząszczy Lytta vesicatoria, a powszechnie znanych pod
błędną nazwą „hiszpańska mucha”. (Notabene po polsku owada tego, jakże apetycznie,
określa się mianem „pryszczel lekarski”.)
Dolegliwość, o której mowa, zawdzięcza
swą nazwę modowemu wynalazkowi popularnemu wśród XVI-wiecznych strojnisiów,
który zapewne znamy z rozmaitych dawnych portretów. Chodzi o lśniącą
białą kryzę, ciasno okalającą szyję – chociaż w naszym przypadku
„kryza” wygląda raczej,jakby jej właściciel przeszedł właśnie wypadek
samochodowy.
Jakim cudem coś takiego tworzy się na
napletku? Również i ta dolegliwość wiąże się ze zwężeniem jego ujścia, tym
razem jednak niezupełnym.
Oznacza
to, że napletek co prawda daje się odprowadzić poza żołądź, potem jednak nie
można naciągnąć go z powrotem, więc zostaje w pozycji odprowadzonej
i uciska prącie. Często przytrafia się to starszym mężczyznom
w domach opieki lub szpitalach, u których po zakończeniu zabiegów
higienicznych napletek nie zostaje sprowadzony ponownie na żołądź. Ale pewnej
niedzieli ratowałem też na pogotowiu swojego znajomego, który zgłosił się do
mnie z takim problemem. Wspomniany „hiszpański kołnierz”, zwany też
parafimozą lub załupkiem, tworzy się w sytuacji, gdy odciągnięty napletek
„spuchnie” i nie można go normalnie nasunąć z powrotem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz