Zasady diety cukrzycowej zmierzają do
dostarczenia organizmowi odpowiedniej ilości białek, tłuszczów
i węglowodanów. Opierając się na doświadczeniu w pracy
z pacjentami w moim gabinecie, uchwyciłam następujące idealne
proporcje tych składników:
40%
węglowodanów (ze zbóż i warzyw oraz owoców)
30%
tłuszczów
30%
białka
Ogólnie
zakładamy tu dostarczanie ok. 1 g białka na 1 kg masy ciała – pod warunkiem, że
nie doskwiera nam niewydolność nerek (wtedy zawartość białka musi być dobrana
indywidualnie i nie przekraczać 0,6 g/kg).
Jednym
z najważniejszych składników jest błonnik, dzięki któremu możemy w bardzo
skuteczny sposób obniżyć przyswajanie węglowodanów. Zalecana ilość błonnika to
minimum 30–40 g dziennie.
Tyle matematyki, bo – jak być może wiecie
z moich poprzednich książek – jestem przeciwna mierzeniu, liczeniu
i ważeniu produktów. Wiem też, że nikt nie ma na to czasu. Dlatego nauczę
Was, jak gotować „na oko”, utrzymując dobrą proporcję tych składników.
Ponadto jestem zwolenniczką jedzenia
intuicyjnego: w razie większej wagi pacjenci po prostu jedzą więcej danej
potrawy, a przy mniejszej mniej.
Nie
chcę nikogo wbijać w ramy kaloryczne i nakazywać, jaką wartość
w kilodżulach mają mieć jego posiłki. Dlaczego? Bo to jest niewykonalne
w praktyce, a poza tym dzisiejsze produkty są często o wiele
gorsze niż kiedyś, więc dla mnie liczy się nie ilość kalorii, ale ich jakość.
Ponadto nie jesteśmy w stanie precyzyjnie
wyliczyć dla siebie realnego zapotrzebowania kalorycznego, skoro nasza
aktywność różni się w poszczególnych dniach. Jeden dzień można przeleżeć
przed telewizorem, a drugiego wybrać się na szybki spacer po lesie albo
pójść na crossfit czy basen. Jak miałyby się do tego nasze wyliczenia? Nijak!
Zawsze układam więc tylko ramowy schemat, do którego proponuję przepisy,
i zaznaczam, że w przypadku zwiększonej aktywności fizycznej danego
dnia można zjeść dodatkową porcję potrawy z jadłospisu lub dodać mały
posiłek według określonych zasad, o których zaraz będzie mowa.
Po pierwsze, jest to rozwiązanie bardziej
życiowe. Po drugie, dieta nie powinna odstraszać, lecz być tak ułożona, żeby
każdy mógł ją spokojnie realizować – bez stresu, który szkodzi efektom. Na
pewno nieraz się przekonałeś, że im bardziej się starasz, tym mniej ci
wychodzi. Wiedz więc, że z mojego gabinetu pacjenci wychodzą
z mottem:
Od dziś koniec z dietą!
Od
dziś jemy tylko pyszne rzeczy!
Co przeszkadza w przestrzeganiu diety?
Stare przyzwyczajenia. Większość z nas wychowała się w domach, gdzie
gotowało się tradycyjnie – dwudaniowo i na bogato. Wszystko zagęszczało
się mąką i zabielało śmietaną, smażyło mięsa w panierce oraz jadało
dużo wędlin, kiełbas i pasztetów. Do tego wiele osób broni się argumentem,
że ludzie kiedyś tak jedli i nie chorowali. Czy na pewno jest on słuszny?
Po pierwsze, dawniej poziom opieki zdrowotnej
był bardzo niski i wielu ludzi umierało w młodym wieku, zanim
cukrzyca typu II zdążyłaby się rozwinąć. Po drugie, ludzie pracowali w polu
i w gospodarstwie, a ruch i wysiłek spalały wszystkie
kalorie z diety. Po trzecie, odwrotnie niż dziś, jedzenia raczej
brakowało, niż było go w nadmiarze, dlatego ludzie bardziej je szanowali.
Na dodatek jedli o wiele prostsze, naturalne produkty.
I po czwarte – najważniejsze
– w ciągu ostatnich czterdziestu lat jakość żywności drastycznie
spadła! Dziewięćdziesiąt procent produktów na półkach sklepowych stanowią
„smakołyki” wysoko przetworzone, konserwowane, ze szkodliwym dodatkiem
barwników, aromatów i polepszaczy smaku. Dzisiejsza szynka ze sklepu nie
ma nic wspólnego z szynką sprzed kilkudziesięciu lat. W kontekście
tego poradnika najgroźniejsze jest to, że prawie w każdym produkcie
znajdziemy CUKIER RAFINOWANY. Jest on wszędzie, także w sosach warzywnych,
jogurtach, serach, a nawet w wędlinie, gdzie się go najmniej
spodziewamy.
Wielką pułapką dzisiejszego świata,
zafascynowanego stylem fit, jest też żywność „dietetyczna” czy „light”.
Wytwórcy kuszą nas kolorowymi opakowaniami z rysunkiem szczupłej sylwetki,
wypisują hasła o zdrowiu i odchudzaniu, a tak naprawdę są to
produkty groźniejsze niż normalne.
Batoniki
fit z musli, soki owocowe, płatki z polewą jogurtową mające zastępować
posiłek dla osób na diecie albo specjalne ciasteczka dietetyczne to często
puste hasła reklamowe, za którymi kryją się: syrop glukozowo-fruktozowy,
barwniki, aromaty i sztuczne słodziki.
Produkty dla diabetyków mają co prawda
wyliczone indeksy glikemiczne, ale gdy wczytamy się w skład, jest tam
często więcej sztucznych dodatków z chemicznymi nazwami, niż pamiętamy
z lekcji chemii. Ale przerażają również chleby z rzekomo niskim IG,
mimo że w składzie widnieje mąka pszenna rafinowana, karmel, płatki
ziemniaczane i nieraz, o dziwo, biały cukier. Kto liczy te indeksy?
Obawiam się, że często jest to jedynie chwyt marketingowy i tyle. Nie
dajmy się zwariować i kierujmy się rozsądkiem.
Skąd to całe zamieszanie? Producenci zawsze
szukają niszy na rynku – w naszym przypadku stwarza ją problem
cukrzycy – i wychodzą do nas z otwartymi ramionami, czyli
półkami produktów teoretycznie przeznaczonych do wspomagania walki
z chorobą, ale przy okazji chcą na tym jak najwięcej zarobić. Dlatego
pakują w swoje wyroby sztuczne słodziki, zagęstniki i utwardzone
tłuszcze trans, które są jeszcze bardziej szkodliwe niż sam cukier.
Człowiek chce sobie pomóc i nieświadomie
kupuje te cukrzycowe oszukańce…
Nie
dość, że wydaje o wiele więcej pieniędzy, to jeszcze pogłębia swoją chorobę.
Ta droga prowadzi donikąd. Żywienie w cukrzycy musi opierać się na
normalnej, zdrowej diecie bez konieczności wspierania się drogimi zamiennikami.
Sami zastąpimy szkodliwe produkty lepszymi, i to bez ponoszenia
dodatkowych kosztów finansowych oraz zdrowotnych. W tym właśnie pomogę.
Zamiana gorszego na lepsze to świetne hasło
dla prawdziwej, zdrowej rewolucji żywieniowej, którą wprowadzimy do Waszych
kuchni!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz