„Cóż za monstrum jest tedy człowiek? Cóż za osobowość, co za potwór, co za chaos, co za zbieg sprzeczności, co za dziw! Sędzia wszechrzeczy – bezrozumny robak ziemny; piastun prawdy – zlew niepewności i błędu; chluba i zakała wszechświata”.
(Pascal, Myśli)
Na podstawie: Rytm życia AntoniKępiński>>>
Heinz Thilo, lekarz oświęcimskiej załogi SS, w rozmowie z Kremerem określił ten obóz jako „anus mundi”. Dosadne to określenie, jak się można domyślać, było z jednej strony wyrazem obrzydzenia i grozy, jakie budził w każdym obserwatorze obóz koncentracyjny, a z drugiej strony uzasadniało istnienie obozu koniecznością oczyszczenia świata. Motyw oczyszczenia – katharsis, istotny w życiu każdego człowieka, niewątpliwie odgrywa niemałą rolę w życiu społeczeństw.
W koncepcji hitlerowskiej obozy zagłady – poza bezpośrednim celem polityczno-ekonomicznym, polegającym na jak najbardziej efektywnym i najtańszym wyniszczeniu wroga – miały sens głębszy; było nim oczyszczenie rasy germańskiej z tego wszystkiego, co nie zgadzało się z ideałem germańskiego nadczłowieka. Przyświecała tu daleka wizja świata ludzi pięknych, silnych, zdrowych, świata, w którym nie byłoby miejsca dla chorych, kalek, nienormalnych psychicznie, skażonych krwią żydowską czy cygańską.
Dla tego „pięknego” celu trzeba było przejść przez wstrętne okropności obozów koncentracyjnych. Nic też dziwnego, że służba w obozie była traktowana na równi ze służbą frontową, choć esesmani pewnie woleli być bohaterami w obozie niż na froncie. Prawo zachowania życia jest na ogół silniejsze od ideologii; jeszcze lepiej, gdy szczytną ideologią można wytłumaczyć własne tchórzostwo. Zdarzali się jednak tacy, wprawdzie nieliczni, którzy nie wytrzymywali upodlenia służby w obozie koncentracyjnym i wybierali front lub samobójstwo. Większość uspokajała się alkoholem i poczuciem dobrze wypełnionego obowiązku dla dobra ojczyzny i wielkiej idei.
Zdolność przekształcania otaczającego świata, którą można uznać za cechę swoiście ludzką, mieści w sobie największą rozpiętość sprzeczności natury człowieka. Z niej rodzą się bohaterstwo, poświęcenie, sztuka i nauka, ale też okrucieństwo, znęcanie się człowieka nad człowiekiem, zniewalanie i zabijanie. By zmienić oblicze świata, prowadzi się wojny, męczy ludzi w obozach i więzieniach. Co nie pasuje do struktury, jaką się pragnie narzucić otoczeniu, to staje się obce i wrogie i musi ulec zniszczeniu.
W biologii znane jest zjawisko zaszczepienia obcej struktury. Wirus może zaatakować bakterię, jego materiał genetyczny – DNA (kwas dezoksyrybonukleinowy) dostaje się do wnętrza bakterii, opanowuje jej „maszynerię” biochemiczną tak, że w ciągu kilku minut zaczyna ona produkować setki nowych wirusów identycznych z najeźdźcą. Bakteria żyje nadal, ale jej struktura jest już inna: zamiast swoistego DNA jej procesami biochemicznymi kieruje DNA wirusa; choć pozornie ta sama, w rzeczywistości przestała być sobą, straciła swą istotną strukturę, a tym samym swą tożsamość.
Analogiczne zjawisko – choć na poziomie integracji nieporównanie wyższym – spotkać można w życiu człowieka, gdy owładnięty jakąś ideą, początkowo obcą, a potem jak najbardziej własną, wszystko dla niej poświęca, nic poza nią nie widzi, gotów dla niej oddać życie własne i cudze (na ogół łatwiej cudze). Podobnie jak wspomniana bakteria, zatraca on swą tożsamość; jego myśli, uczucia, czyny przestają być wyrazem jego własnej osobowości, a stają się odbiciem struktury przyjętej z zewnątrz. Ludzie owładnięci tą samą ideą stają się do siebie bliźniaczo podobni; zróżnicowanie społeczeństwa maleje, wzrasta natomiast jego efektywność, w tym sensie, że wszyscy dążą do tego samego celu, niczego poza nim nie widząc. Człowiek, który nie ma znamienia tej samej idei, stoi wskutek tego na przeszkodzie jej realizacji, staje się wrogiem, zawadzającym przedmiotem, który trzeba usunąć z drogi. Wielkość idei – nie chodzi tu o jej doniosłość obiektywną, ale subiektywną, tak jak ją odczuwają owładnięci nią – usprawiedliwia zasadę: cel uświęca środki. Jeśli bowiem ktoś wszystko poświęcił dla idei, to uważa, iż wokół niego też wszystko dla idei poświęcone być musi.
„Chaos”, „zbieg sprzeczności”, „bezrozumny robak ziemny”, „zlew niepewności i błędu”, dając się owładnąć jakiejś idei, a wskutek tego tracąc siebie, uzyskuje w zamian porządek, jednolitość, jasność i pewność. Im większe w człowieku wewnętrzne rozbicie, poczucie własnej słabości, niepewności i lęk, tym większa tęsknota za czymś, co go z powrotem scali, da pewność i wiarę w siebie (właściwie nie tyle w siebie, ile w ideę, która właśnie „ja” zastępuje). Wstręt do samego siebie zostaje skompensowany obrazem siebie jako bohatera-wyznawcy idei. Poczucie więzi grupowej zwiększa siłę atrakcyjną tego fikcyjnego modelu. Staje się wobec alternatywy: być takim jak inni lub nie być wcale. Nie być bowiem takim, jak nakazuje wyznaczona ideologia, równa się postawieniu siebie w rzędzie jej wrogów, a więc skazaniu na zniszczenie. Między wyznawcami tej samej ideologii wytwarza się swoiste współzawodnictwo: nie być gorszym od innych, gdyż grozi to wyłączeniem z grupy. Zależnie od charakteru ideologii można się licytować w cnotach lub zbrodniach.
Nie chodzi tu o analizę wartości ideologii hitlerowskiej; jej płytkość, naiwność i pyszałkowatość są oczywiste, a fakt, że przyjęła się w społeczności niemieckiej, należy chyba tłumaczyć szczególną atmosferą okresu międzywojennego, charakteryzującą się wyolbrzymionym i podsycanym poczuciem narodowej krzywdy. Załamanie się danych struktur ideologicznych, poczucie pustki, bezsensu, kryzys ekonomiczny, wojenne urazy itp. stwarzały podatny grunt dla każdej ideologii, która by dawała perspektywy lepszego jutra.
Niezależnie od treści niebezpieczeństwo ideologii jako struktury narzuconej z zewnątrz tkwi w zahamowaniu procesu rozwoju. W miejsce walki przeciwstawnych struktur, z których jedne się rodzą, a inne umierają, dzięki czemu wciąż tworzy się coś nowego i człowiek rozwija się – zostaje wstawiona struktura obca, która wszystkie inne podporządkowuje sobie. Człowiek przestaje się rozwijać i zamienia się w ślepe narzędzie w służbie idei, ślepe, gdyż nie widzi niczego poza wytkniętym celem, a przede wszystkim przestaje widzieć drugiego człowieka, zamiast niego widzi towarzyszy wspólnego wyznania lub przeszkodę w dążeniu do celu, przedmiot, który trzeba usunąć z drogi, zniszczyć.
Claude Eatherly, major Air Force, rano 6 sierpnia 1945 roku dokonał nad Hiroszimą lotu sprawdzającego warunki atmosferyczne i osłonę lotniczą miasta, po czym dał sygnał do nalotu atomowego: go ahead. Dowiedziawszy się, że wybuch spalił 200 tysięcy ludzi, Eatherly popadł w narastający konflikt moralny między otaczającą go glorią bohatera a poczuciem współudziału w zbrodni i potrzebą pokuty. „Kompleks winy” doprowadził go nawet do okresów ostrej depresji, lęków, halucynacji, prób samobójstwa. Eatherly dobrowolnie podjął ciężką pracę fizyczną i dla poszkodowanych w Hiroszimie wysyłał zasiłki pieniężne. Jego korespondencja ze znanym filozofem i działaczem pacyfistycznym, Güntherem Andersem, prześladowanym w czasie wojny przez hitlerowców – jest zawarta w książce No more Hiroshima.
Nie ma wśród Niemców, a w szczególności wśród tych, którzy byli czynnie zaangażowani w wielkim przemyśle zagłady, majora Eatherly. Ci nieliczni, którzy się dostali w ręce wymiaru sprawiedliwości, nie mieli z reguły poczucia winy, ale za to duże poczucie krzywdy, iż kara spotyka ich za ślepe posłuszeństwo, za spełnianie obowiązku. Uwolnienie się od poczucia winy, które często bywa gorszą kaźnią niż kara nałożona przez społeczeństwo, zawdzięczają oni właśnie ideologii. To nie oni byli winni, ale ta obca struktura, która im została narzucona, która ich oślepiła i która była głównym motorem ich działania, myślenia, odczuwania. Bez niej są z powrotem „porządnymi ludźmi”, uczciwie dorabiającymi się majątku, a może tylko w skrytości ducha wspominają czasem wielkie dni swego „heroicznego” okresu.
Ci, którzy byli przeszkodą, materiałem przeznaczonym na zagładę, by sobą nie zanieczyszczał więcej nowego świata, różnie swój los przyjmowali. Byli tacy, którzy nie zdążyli wyjść z oszołomienia wywołanego nagłym przeniesieniem w piekło obozu, a już przychodził kres ich życia. Inni szli ku śmierci z fatalistycznym przeświadczeniem o nieodwracalności losu. Jeszcze inni chcieli przeżyć za wszelką cenę. A ponieważ w obozie zagłady mogli urządzić się wygodnie tylko ci, którzy innym śmierć zadawali i którzy byli panami, przeto niektórzy starali się przejąć formy swych oprawców. Byli też tacy, którzy mimo głodu, pragnienia, zimna, bólu, poniżenia godności ludzkiej potrafili jakby oddalić się od swego cierpienia i nie myśleć tylko o tym, by zdobyć coś do jedzenia, by przestało być zimno czy gorąco, by nie bolało znękane ciało. Imperatyw biologiczny jest niesłychanie silny i niemałego trzeba wysiłku woli, by nie myśleć o chlebie, gdy się jest głodnym, o wodzie, gdy się chce pić, lub o bolącym miejscu, gdy boli. Wysiłek ten jednak był konieczny dla zachowania wewnętrznej swobody – wolnej przestrzeni, w której by można było swobodnie myśleć, marzyć, planować, powziąć decyzję, uwolnić się od koszmaru chwili obecnej. Jeśli w życiu obozowym, w tym „anus mundi”, tyle było poświęcenia, odwagi, miłości człowieka, a więc zjawisk w tych warunkach – zdawać by się mogło – zgoła niemożliwych, to właśnie dzięki tej wewnętrznej wolności.
Dla tych, co obóz przeżyli, wspomnienia z tego okresu nie są tylko koszmarem; są też dowodem, że w warunkach najstraszniejszych potrafili zachować swoje człowieczeństwo, że wytrzymali ogniową próbę pytania, „jaki ja naprawdę jestem”. Często też najpewniej się czują wśród dawnych towarzyszy niedoli, gdyż wiedzą, jacy oni są naprawdę.
Zdawać by się mogło, że w warunkach największego zniewolenia, poniżenia i znękania drugiego człowieka niemożliwe jest bohaterstwo. By się na nie zdobyć, trzeba mieć choć trochę wolnej przestrzeni i własnej siły. A jednak nawet w tych warunkach było ono możliwe i w piekle, jakim był obóz, okazała się też cała wielkość człowieka.
Nie osiągnęli hitlerowcy swego celu, mimo milionów ofiar nie oczyścili świata z tego, co nie odpowiadało ich ideałowi Herrenvolku, pokazali natomiast światu, do czego prowadzić może obłędna ideologia. Dymy Oświęcimia, miejmy nadzieję, będą przez długi jeszcze czas ostrzeżeniem przed zaślepieniem, nienawiścią i pogardą dla drugiego człowieka. Gotowe formuły myślenia i działania, ślepe słuchanie rozkazu mogą w skutkach być bardzo niebezpieczne i dlatego trzeba na siebie wziąć cały ciężar odpowiedzialności za swe myśli, uczucia i czyny. Claude Eatherly wyraził to następująco w liście do Günthera Andersa:
„W przeszłości bywały okresy, kiedy człowiek mógł przeżyć życie, nie zaprzątając zbytnio swego sumienia problemami nawyków myślowych i norm działania. Nasze czasy, jak wyraźnie widać, do tych epok nie należą. Przeciwnie, sądzę, że zbliżamy się gwałtownie do sytuacji, w której będziemy musieli zastanowić się na nowo, czy gotowi jesteśmy oddać odpowiedzielność za nasze myśli i uczynki w ręce organizacji społecznych, takich jak partie polityczne, związki zawodowe, Kościół czy państwo. Żadna z tych organizacji nie jest zdolna udzielić nam niezawodnych wskazówek moralnych i dlatego należy zakwestionować ich pretensje do udzielania nam takich wskazówek”.
„Anus mundi” ukazał światu człowieka w całej rozpiętości jego natury: obok potwornego bestialstwa – bohaterstwo, poświęcenie i miłość. I wobec tego widoku za Pascalem można powiedzieć: „Ukorz się, bezsilny rozumie; umilknij, głupia naturo; dowiedz się, że człowiek nieskończenie przerasta człowieka”. ZOBACZ CAŁOŚĆ: Rytm życia AntoniKępiński>>>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz